Marc Ribot Trio na Komeda Jazz Festival

Autor: 
AD
Autor zdjęcia: 
Marek Lubner

„We will be playing some music of Albert Ayler, John Coltrane and perhaps other people, ” enigmatycznie nieco oznajmia Marc Ribot. Nie ma potrzeby wyprzedzać dźwięków, wszak to one mają porwać publiczność, a ta z radością przyjmuje zapowiedź. Pierwsze dźwięki gitary, której  tło szkicują perkusja i kontrabas, wprowadzają nastrój ukojenia, niespiesznie nawołując skupienie słuchaczy. Jakby muzycy przekazywali wiadomość – skoncentruj swój słuch i daj się ponieść kontinuum dźwięku, które dla ciebie przygotowaliśmy. Jeszcze przez momencik masz szansę zbiec. Jeżeli jednak gotów jesteś wsiąść do naszego rydwanu, trzymaj się mocno, wszak zaprzęgnięto w niego nieobliczalne umysły.

Nagłe Ribot, jakby biczem strzelił, jednym dźwiękiem dodaje prędkości towarzyszom i pędzą już w nieznane, swobodnie i z okazałością eksponując potężny ładunek energetyczny. Nie sposób oprzeć się tym pulsującym brzmieniom, poruszającym ciałami co wrażliwszych i bardziej skupionych słuchaczy. Daje się słyszeć entuzjastyczne okrzyki aprobaty dla tych gwałtownych wynurzeń.  Sam Ribot poddaje się wodzy swej muzyki, układając ciało w sposób pozwalający wydobyć z instrumentu dźwięki w pełni odpowiadające intencjom jego umysłu. Porywające, dzikie solo Marca aktywizuje temperament Chada Taylora i wespół galopem ekspansywnie przepełniają powietrze brzmieniowym chaosem. Przyspieszony blues przechodzi gładko w agresywne brzmienia heavy metalu, by po chwili powrócić do wyrafinowanej improwizacji. Co oczywiste wybrzmiały aylerowskie marsze wojskowe, wymyślnie przetransponowane na potrzeby triowego instrumentarium.
Nie zabrakło również duetu gitara-skrzypce, podtrzymujące brzmienie w wysokich tonacjach, na przemian i wespół piskliwie wydobywane palcami Ribota i smyczkiem wodzonym przez Henry’ego Grimesa na strunach skrzypiec. To był dialog wznoszący się niemal na szczyty możliwości tych instrumentów.


Przeżycie to było doprawdy unikalne, niosące w sobie kwintesencję smaku, finezji, niepohamowanej potrzeby eksplorowania i łączenia różnorodnych klimatycznie brzmień. W rezultacie otrzymaliśmy skrupulatnie komponowany w czasie rzeczywistym materiał dźwiękowy, na poziomie jakiego można było oczekiwać zmierzając na koncert prowadzony osobowością Marca Ribota.


Mieliśmy oto  przed oczami trio, reprezentujące trzy pokolenia muzyków i próżno było szukać w nim jakichkolwiek rozłamów, nieporozumień, czy braku wspólnego feelingu. Doskonale się rozumieją i odczytują intencje. Henry Grimes wydaje się pełnić rolę pobocznego obserwatora, który poprzez doświadczenie i wiekiem naznaczony spokój spaja w całość dźwiękowe konstrukty poszczególnych instrumentów, jakby stał na straży brzmień przeszłości. Piękny to człowiek, wyciszony i jakby nie z tego świata. Głębia jego spojrzenia powoduje, że nie potrzebuje słów, by komunikować się z otoczeniem. Treści kierowane  do otoczenia doskonale i skutecznie wysyła za pośrednictwem dźwięku i źrenicy.

 
Atmosfera wczorajszego wieczoru za sprawą tria Marca Ribota cudownie łaskotała zmysły i powierzchnię skóry.  Nieliczni w trakcie opuszczali salę koncertową, zapewne wielbiciele spokojniejszych brzmień i bardziej przystępnych w odbiorze.
Kto nie był, stracił doprawdy wiele. A na pocieszenie szkic programu tego wspaniałego wieczoru pióra Marca Ribota, który na chwileczkę pozostawił na scenie, a niektórym udało się uwiecznić go na fotografii.
Lista utworów na koncercie Marc Ribot Trio
Marc Ribot Trio:
Marc Ribot - gitara
Henry Grimes - kontrabas
Chad Taylor - perkusja