„Bo jest coś o wiele ważniejszego, niż pieniądze” - pierwsza część relacji z 40. Jazz Juniors!
Ktoś kiedyś powiedział, że książek i muzyki nie można usuwać z życia, bo tylko dzięki nim można znieść „obrzydliwą nudę domowego ogniska”. Ale przecież dom to nie martwe muzeum drogocennych przedmiotów, ale miejsce, w którym ktoś daje coś z siebie drugiemu. „Jest coś o wiele ważniejszego od pieniędzy”, mówi w kontekście nagród dla laureatów Jazz Juniors Paweł Kaczmarczyk, Dyrektor Artystyczny Międzynarodowego Konkursu Młodych Zespołów Jazzowych Jazz Juniors.
Jego słowa powtarza Maciej Karłowski, który otworzył w ubiegły piątek konkursowe przesłuchania. Poprowadził je tak, aby przywołać wspomnienia koncertów zapowiadanych z największą elegancją. Tym, co znaczy o wiele więcej, niż pieniądze i czeki dla nagrodzonych muzyków, są według Pawła Kaczmarczyka kontakty. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Bo tak jak dom to ludzie, tak muzyka i festiwal to ludzie. Ludzie pozostawiający w nas część siebie.
Tym, którzy dali z siebie więcej, niż musieli, Paweł Kaczmarczyk podziękował, wymieniając każde imię i nazwisko. Także to, które uznał za najważniejsze. Największe podziękowania trafiły do Tomasza Handzlika, Dyrektora konkursu Jazz Juniors. Tomasz Handzlik podkreśla z kolei życzliwość firmy Yamaha, bez której festiwalowa gala nie odbyłaby się, Banku Zachodniego WBK, wkład mecenasa Międzynarodowego Konkursu Młodych Zespołów Jazzowych oraz przychylność władz Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i Gminy Miejskiej Kraków.
Jazz Juniors to przede wszystkim ci młodzi muzycy, w których, jak powiedział Maciej Karłowski, „bije puls muzyki jazzowej”. Źródlaną czystością przemyślanej narracji rozpoczęli piątkowe przesłuchania na scenie muzeum Manggha Adam Jarzmik Quintet. W ich graniu czuć było powiew świeżej młodości. Publiczność i jurorów, wśród których znaleźli się Balázs Bágyi, Davor Hrvoj, Enrico Moccia, Leszek Możdżer oraz H. Johannes Konstantin Schmidt, najbardziej porwał jednak występ kwintetu Tomasza Chyły.
Jechali z Gdańska 18 godzin, wszystkie znaki na niebie i ziemi, jak mówił Tomasz Chyła, wskazywały na to, że nie powinni się tutaj pojawić. Gdy opowiedział o tym przed występem, już wiedziałam, że zdobędą pierwsze miejsce. I wygrali. Bo po raz kolejny najwięcej przeszkód skumulowało się tam, skąd miało wyniknąć najwięcej dobra.
Wygrali, co potwierdzają również głosy publiczności, przede wszystkim życiem i energią. Wniósł je na scenę nowatorski język skrzypcowej gry Tomasza Chyły, charyzma brzmienia saksofonu Piotra Chęckiego, który w dodatku słał ze sceny w kierunku publiczności miłe uśmiechy oraz gra kontrabasisty Krzysztofa Słomkowskiego, pianisty Szymona Burnasa i perkusisty Sławomira Koryzno.
Wygrali moim zdaniem także trzema utworami, „Bi Bi Synku Bi”, „City of Spring” Zbigniewa Seiferta (właśnie to wykonanie nagrodziły oklaski jurorów) oraz „You Who Wronged”. Tę ostatnią kompozycję zagrali podczas poniedziałkowego koncertu laureatów na scenie Radia Kraków.
Drugiego dnia przesłuchań, i to jednego dnia, usłyszeliśmy dwóch kolejnych laureatów. Jurorzy znów niechcący zdradzili swój późniejszy werdykt aplauzem po utworze „Sansa” zagranym przez trio Mateusza Pałki. Ekspresyjne owacje popłynęły także od reszty publiczności, nagradzając grę założyciela zespołu, a także kontrabasisty Piotra Południaka, który świetnie i niespodziewanie zagrał solo a capella, oraz wyjątkowo pomysłowego perkusisty Patryka Dobosza.
Dwóch ostatnich muzyków wyraźnie wyeksponowało grę Mateusza Pałki, a on sam to, jakim dobrym jest pianistą. Mateusz Pałka zajął ze swoim trio drugie miejsce. Trzecią nagrodę z kolei, odebrał z zespołem S.O.T.A., czyli z saksofonistą Bartłomiejem Noszką, kontrabasistą Adamem Tadelem oraz perkusistą Grzegorzem Pałką.
Myślę, że przede wszystkim za umiejętność rozmowy oraz wzajemnego słuchania siebie na scenie. Usłyszałam to w połączeniu dźwięków fortepianu i saksofonu w jedną nić muzycznego porozumienia. Płynęła ona, wydobywając się z głębi utworu „Comfort of Unawarnes”. To kompozycja najpierw tak spokojna, że słuchać przenikającą ją ciszę, a po zmianie nastroju pełna nieoczywistych rozwiązań.
Utwór jest też przykładem tego, że solo perkusji może być przejmujące, a muzyka improwizowana po prostu piękna. Zagrali go tak, jakby wciąż poszukiwali własnej drogi, przekonując nas równocześnie o tym, że już ją znaleźli. Jak się potem okazało, z poszukiwaniem własnego muzycznego „ja” związana jest nazwa zespołu – S. O. T. A. jako skrót od „State Of The Art”.
Secondary Atmosphere, zespół który po S. O. T. A. zaprezentował się podczas sobotnich przesłuchań to rzeczywiście zespół pod znakiem liczby dwa. Krzysztof Piłatyk, Robert Kosiński, Piotr Dziadkowiec, Michał Honisz, Wojciech Bergander i Mateusz Lorenowicz umieją odkryć brzmienia instrumentów, którym jest po drodze i sprawić, aby szły w parze. Uświadamiają nam przy tym, że dobra atmosfera zawsze zaczyna się przynajmniej od duetu.
Podobnie sześciu muzyków zaprezentowało się w zespole Piotra Scholza, w którym moją uwagę zwróciła szczególnie zręczność trębacza Tomka Orłowskiego. Zręczność to zresztą słowo, którym muszę określić jeszcze jedno zjawisko. Zjawisko wspólne wszystkim jazz juniors, jakich usłyszeliśmy w tym roku. Zręczne, a także kreatywne, przemyślane i efektowne zakończenia utworów. To zdanie z kolei, to jeszcze nie zakończenie festiwalowej relacji. Do zobaczenia w jej drugiej części.
Paulina Biegaj
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.