Emil Miszk – Nie zgadzam się na strach przed wyrażaniem siebie

Autor: 
Marta Jundziłł

Emil Miszk rzadko mówi o sobie samym. „My, naszych, nas” — to formy, których ten młody trębacz używa najczęściej. Ma olbrzymie poczucie jedności z trójmiejską sceną muzyczną. Między innymi o tym wyjątkowym podejściu, a także o debiutanckiej płycie jego oktetu oraz losach trójmiejskiej wytwórni — Alpaka Records, Emil opowiedział mi pewnego wiosennego wieczoru.

Czy gdy kilka lat temu, grałeś na trójmiejskich, kameralnych jamach wyobrażałeś sobie, gdzie będziesz dzisiaj? Czy działasz według jakiegoś określonego planu?

Plan jest bardzo prosty: po prostu grać. Z różnymi ludźmi, w różnych miejscach, różne rzeczy. Nieustannie poszerzać spektrum inspiracji. Według mnie, warto robić różne rzeczy, niekoniecznie zgodne z Twoją estetyką. Często mam do czynienia z muzyką współczesną: konkretne nuty, nowe techniki kompozytorskie. Nie zawsze mi to odpowiada, ale wykonuję tę muzykę, bo wiem, że to procentuje. Mam świadomość, że nawet pojedynczy dźwięk zagrany podczas takiego koncertu, może wpłynąć na dalszy rozwój, na ukształtowanie mojego indywidualnego stylu. Do każdej muzyki podchodzę z pokorą.

Jaka jest charakterystyczna cecha sceny Trójmiasta?

Nacisk na zespołowość, a nie na konkretne nazwiska. Zespoły takie jak Algorhythm, Quantum Trio, Immortal Onion chcą być kapelami, grać razem. To jest dla nich najważniejsze. Trójmiasto nie postrzega muzyki jako biznesu.

W czym się to przejawia?

Na przykład, z Algorhythmem nie ma czegoś takiego jak zastępstwa. Jesteśmy jednym organizmem, jednym zespołem. Jeśli któryś z naszej piątki nie może zagrać w danym terminie, nie gramy w ogóle. Doskonale wiemy, że takie zamiany odbywają się kosztem muzyki. Widzę po tych 5, 6 latach, że to podejście, mimo że mało biznesowe, przynosi efekty. Jesteśmy grupą zgranych przyjaciół, którzy równo utożsamiają się z muzyką danego projektu. Staramy się też stawiać na rozwój całej muzycznej społeczności w Trójmieście.
Mam wrażenie, że jeszcze 7, 8 lat temu tego nie było. Scena trójmiejska nie była tak zgrana, muzyka nie była tak popularna. Jak myślisz dlaczego?
Jest mnóstwo wspaniałych nazwisk, które już wtedy dobrze funkcjonowały na scenie trójmiejskiej i ogólnopolskiej, tworząc świetne muzyczne projekty: Piotr Lemańczyk, Dominik Bukowski, Maciej Sikała, Czarek Paciorek. Dzisiaj, ci muzycy trafiają do nieco starszych odbiorców, ale przecież – to im nie umniejsza. „Nowa Fala Trójmiejska”, z której się wywodzę, duży nacisk kładzie na bezpośredni kontakt z odbiorcą. Spotykamy się z publicznością, nie tylko po koncertach, ale też w innych sytuacjach. Tworzymy dość dużą, silną grupę związaną zarówno z Gdańską Akademią Muzyczną, ale też innymi ośrodkami artystycznymi jak ASP, czy studenckimi, jak Politechnika Gdańska.

Z tej twórczej atmosfery, w ostatnim czasie wyłonił się Twój osobisty projekt: Emil Miszk & The Sonic Syndicate. Z czego wynika potrzeba założenia kolejnego zespołu?

Z potrzeby pokazania się jako kompozytor, twórca. Na naszej debiutanckiej płycie „Don’t Hesitate!” chciałem sprawdzić, czy się do tego nadaję i czy zwyczajnie dam radę. Czuję, że do tej pory zrobiłem już dużo, jako sideman. Gram w wielu projektach, w każdym z nich daję coś od siebie: skupiam się na soundzie, zespołowości, dobrej energii. Dzięki The Sonic Syndicate do powyższych składników mogę dodać bardziej indywidualny pierwiastek, rozwinąć inną, jeszcze bardziej osobistą sferę pomiędzy mną a słuchaczem.

Największym zaskoczeniem na albumie są Twoje własne, bardzo dojrzałe kompozycje.

Komponowałem już wcześniej. Od początku istnienia Algorhythmu przemycałem swoje pomysły i utwory. To bardzo dobrze nastroiło mnie do tego, żeby pójść jeszcze śmielej w kierunku własnych kompozycji. Bardzo dużo dało mi też wsparcie chłopaków. Ich pozytywne reakcje przekonały mnie, że coś tam jednak potrafię. Choć muszę przyznać, że do tej pory nie mam wyrobionego warsztatu i tworzę trochę po omacku. Podobnie jest z aranżacją.

Czy kompozycji można się nauczyć?

Kiedy studiowałem Jazz i Muzykę Estradową, miałem zajęcia kompozycji z prof. Kułakowskim, ale nie ukrywam, że nie byłem super pilnym studentem i nie zjawiałem się na każdych zajęciach. Owszem pokazywałem mu swoje ówczesne pomysły, ale nie było wtedy jeszcze oktetu, choć ten pomysł siedział mi już w głowie. Moje komponowanie opiera się w głównej mierze na metodzie prób i błędów: wymyślam główny motyw, powiedzmy na saksofon i po kolei dorzucam do tego dodatkowe instrumenty, w różnych kombinacjach. Dopiero wtedy wiem, które instrumenty dobrze ze sobą brzmią w danym momencie. Nie mam jeszcze tak rozwiniętej wyobraźni technicznej i instrumentalnej, by wiedzieć na sucho, co będzie brzmiało ze sobą dobrze.

Jakie są największe trudności w prowadzeniu zespołu?

Największy problem mam z kwestiami logistycznymi: organizacja próby, sesji nagraniowej. Jest nas dość dużo (ósemka), nie zmieścimy się więc do jednego auta, czy do jednego pokoju. Muszę przyznać, że kwestie organizacyjne nie są moją mocną stroną. Z racji tego, że Kuba Więcek i Paweł Niewiadomski są na co dzień w Warszawie, czasami problemem było dogranie pewnych terminów, szczególnie prób.

Opowiedz o premierze albumu „Don’t Hesitate!” podczas marcowej edycji Jazz Jantaru.

To było niesamowite przeżycie. Na koncert przyszło mnóstwo życzliwych ludzi, którzy śledzą rozwój muzyki w Trójmieście, ale też osoby, które nie znały nas wcześniej. Odbiór był świetny, dostaliśmy bardzo dużo dobrej energii, która napędza nas do dalszych działań. Jeśli chodzi o kwestie formalne, to już jakiś czas temu ustaliliśmy z Panią Magdą Renk, że premierę „Don’t Hesitate!” zrobimy właśnie podczas zimowej edycji Jazz Jantaru. Tak naprawdę poraz pierwszy materiał z albumu pokazałem podczas mojego dyplomu na Akademii Muzycznej w Gdańsku, w czerwcu 2017. Już wtedy mieliśmy datę premiery w Żaku. Od tego czasu wydarzyło się wiele rzeczy, między innymi: Jazz Juniors i trasa koncertowa Algorhythmu. I gdzieś tam, w międzyczasie, pomiędzy wszystkimi innymi projektami udało się nam wejść do studia, żeby nagrać „Don’t Hesitate!”.

Czy od momentu Twojego dyplomu w czerwcu, materiał na „Don’t Hesitate!” uległ zmianie?

Od momentu dyplomu do premierowego wykonania w marcu formalnie je podrasowałem, dopisałem kilka partii i skomponowałem jeszcze jeden utwór. W niektórych kwestiach kompozycyjnych bardzo pomógł mi Sławek Jaskułke, który jest wykładowcą na Akademii w Gdańsku. Współpracuję z nim przy okazji projektu Sławek Jaskułke Sextet. Rozmawialiśmy dużo o mojej muzyce, mogłem go podpytać o kilka kompozycyjnych kwestii. Po koncercie w Żaku dostałem od niego wiadomość SMS z gratulacjami i stwierdzeniem, że muzyka oktetu znacznie dojrzała. Bardzo się cieszę, że udało mu się przyjść.

Gdzie nagrywaliście album „Don’t Hesitate!”?

W niezastąpionym Monochromie. Wspaniałe studio, świetna atmosfera i przepiękne miejsce położone w górach Bystrzyckich (Sudety). Nagrywaliśmy już tam wcześniej razem z Michałem Bąkiem album „Quartetto”, a także "Mandalę" Algorhythmu, nominowaną w tym roku do nagrody Fryderyk w kategorii Płyta Roku.

Wspomniałeś o swoim dyplomie z trąbki jazzowej. Ale jesteś też absolwentem trąbki klasycznej.

Mam trzy magisterki. Teraz w grudniu obroniłem się na Jazzie i Muzyce Estradowej. Wcześniej skończyłem trąbkę klasyczną i barokową. Mamy w Trójmieście kwartet trąbek barokowych. Uczestniczymy w bardzo różnych projektach: występy z carillonem (charakterystyczny dla Gdańska instrument), koncerty wieżowe (gramy z wież kościołów lub z wież ratuszowych). To są naprawdę fajne performatywne rzeczy. Przede wszystkim: kocham grać. Trąbka czy barokowa, czy współczesna – nie ma znaczenia.

A jaka jest różnica pomiędzy instrumentem współczesnym a barokowym?

Trąbka barokowa nie ma mechanizmu wentylowego, Wszystkie zmiany odbywają się właściwie za pomocą ust i powietrza. Trąbka historyczna to tak naprawdę esencja gry. Instrument współczesny maskuje pewne problemy zadęciowe. A ja, niestety jestem mega zafiksowany na punkcie techniki gry. To chyba jakaś obsesja. Cały czas pracuję nad tym, żeby grać lekko, mieć jak najpiękniejszy dźwięk. Nie wiem, w jakiej będę kondycji za 40 lat, ale nadal chciałbym być w dobrej formie. Doskonale wiem, że to, co teraz zrobię z moimi umiejętnościami zaprocentuje w przyszłości. Cały czas szukam więc sposobów, by polepszyć moje brzmienie.

Grasz codziennie?

Zdarzają się dni, kiedy nie gram. Ale to zdecydowana mniejszość w ciągu roku. Nawet podczas wyjazdów z moją narzeczoną, biorę ustnik i gram sobie po 10, 15 minut, po to, by po powrocie do Trójmiasta gładko wrócić do grania. Przeważnie wracam z wakacji, bo wiem, że mam dwa dni do jakiegoś koncertu, ważnego grania i muszę szybko wrócić do formy.

Naprawdę, odczuwasz różnicę w sposobie swojej gry, po dwutygodniowej, wakacyjnej przerwie?

Szczerze powiedziawszy, nie byłem jeszcze na takich długich wakacjach (śmiech). Zwyczajnie szkoda mi grań. Ciężko jest mi odpuścić muzykę dla własnych pociech. Wolę postawić na szali moje osobiste uciechy na rzecz rozwoju. Moja narzeczona czasami ma o to pretensje, ale wie, że bez trąbki nie byłbym w pełni sobą. Ciężko mi odpuścić.

Jakie są dalsze plany projektu Emil Miszk and The Sonic Syndicate?

Za mało czasu upłynęło, bym mógł coś konkretnego powiedzieć na ten temat. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by pokazać ten materiał szerszemu gronu. Zależy mi też na budowaniu relacji w świecie muzyki, chciałbym stworzyć sobie grunt medialny, ale nie w sposób stricte biznesowy. Nie chcę być gościem, który coś sprzedaje. Chciałbym, żeby ktoś z przyjemnością odbierał telefon, gdy dzwoni Emil Miszk. Chcę rozmawiać z ludźmi, nie tylko o konkretach związanych z organizacją koncertu, czy promocją płyty, ale też prywatnie, kumpelsko, po ludzku.

Opowiedz o Alpaka Records - trómiejskiej wytwórni, którą razem z chłopakami założyliście. Dlaczego zdecydowaliście się na ten krok?

Głównie chodzi nam o niezależność. Są różne sytuacje z wytwórniami: bardzo dobre i bardzo niedobre. W przypadku pierwszej płyty Algorhythmu mieliśmy z wytwórnią umowę na dystrybucję. Przez kilka miesięcy nie mogliśmy się doprosić, aby album został wrzucony na serwisy streamingowe, jak Spotify, czy Itunes. Po pewnym czasie wodzenia za nos i przeciągania stwierdziliśmy, że tak nie może być. Sami weszliśmy na portal CDBaby.com (platforma do publikowania muzyki w Internecie) i po dwóch tygodniach materiał był już w sieci. Poza tym chcemy mieć kontrolę nad naszą muzyką. Pierwszą płytę Algorhythmu „Segments” wysłaliśmy do około 60 wytwórni. Odzew był bardzo słaby. Kilka odpisało, że są zainteresowani, ale że chcą uczestniczyć bezpośrednio w produkcji płyty. Wiele wytwórni ma taką politykę, że chcą uczestniczyć w wydaniu albumu od początku: załatwiają studio, wysyłają człowieka, który jest odpowiedzialny za realizację, mastering. My natomiast, mieliśmy już gotowy do wydania materiał. No i wreszcie najważniejsza kwestia. W Alpaka Records zależy nam na konkretnym brzmieniu. Marzymy o tym, by za kilkanaście lat, gdy ktoś weźmie do ręki płytę z Alpaki, będzie mógł spodziewać się specyficznego soundu, konkretnego sznytu, który reprezentujemy.

Czy Alpaka Records będzie wydawać tylko Trójmiejskie projekty?

Nie, absolutnie nie. Na początku skupialiśmy się na trójmiejskich składach, z oczywistych względów: wszyscy jesteśmy z Trójmiasta, ale to nie jest żadna reguła. W czerwcu na przykład Alpaka Records wyda płytę Alberta Karcha z muzykami z Japonii.

A jak podchodzisz do wywiadów?

Nie do końca dobrze się czuję w roli mówcy, ale też staram się od tego nie stronić. Chcę by ludzie mogli blisko obcować z muzykami, którzy ich interesują. Po koncertach widzę, że ludzie chcą nie tylko muzyki, ale też rozmowy.

Dlaczego muzycy wciąż chcą wydawać płyty?

Dla mnie to jest pretekst, żeby się spotkać z odbiorcą, w postaci koncertu. Poza tym, dzięki temu mogę wyrazić siebie, pokazać to, co siedzi w mojej głowie, w języku muzycznym. Potrzebuję tego. Tak jak wspominałem, nie jestem dobrym mówcą. Ciężko jest mi opowiadać o sobie słowami. Łatwiej jest mi opowiadać przez muzykę. To moja forma wyrazu.

Ostatnio zauważyłam, że muzyka jazzowa to forma wyrażania nie tylko swoich uczuć, ale też poglądów politycznych, społecznych. Co wyraża album „Don’t Hesitate!”?

Nie chciałem wchodzić w zaawansowaną programowość. Nie chcę poruszać politycznych kwestii, urodziłem się w 1990 i obcy jest mi bunt. Do tej pory moje życie toczyło się spokojnie, nie odczuwam więc takiej potrzeby. Z pewnością jednak „Don’t Hesitate!” to rodzaj osobistego manifestu. Bardzo często czuję w ludziach momenty zawahania, żeby wypowiedzieć swoją opinię. Boimy się kogoś urazić, przyznać, że czegoś nie wiemy. Nie chcemy się zbłaźnić, czy przyznać do błędu. Przez takie zachowania, zatracamy własny styl, osobowość. „Don’t Hesitate!” to mój sprzeciw wobec takich postaw. Nie zgadzam się na strach przed wyrażaniem siebie i swoich opi

Czy wyobrażasz sobie życie bez Trójmiasta?

Nie chciałbym żyć w innym mieście. Lubię trasy, podróżowanie, ale lubię też wracać do Trójmiasta. Czuję, że to jest moje miejsce - szczególnie Gdańsk. Mam tu narzeczoną, swoją ekipę, Alpakę – jest tu mnóstwo rzeczy, które mnie trzymają. Oczywiście, chciałbym wyjechać na miesiąc, dwa – pograć z innymi ludźmi, sprawdzić się w innym środowisku, poczuć inny klimat. Ale wiem, że zawsze wrócę do Trójmiasta. Mam tu jeszcze dużo do zrobienia i skupiam się na tym: tu i teraz.