8: Kindred Spirits Live From The Lobero Theater
Piękny wiek!!!!! Jeden z najmądrzejszych i prawdziwie, a nie pokazowo uduchowionych jazzmanów, Charles Lloyd doczekał swoich 80 urodzin i doczekał ich w znakomitej artystycznej dyspozycji. Tylko pogratulować i jubileuszu i muzycznej formy. Takie życzenia Lloyd odbierał w 2018 roku, w Sali Lobero w Santa Barbara również. Teraz lat ma trochę więcej, a na sklepowe półki trafia album będący muzycznym dokumentem koncertu urodzinowego
Album 8: Kindred Spirits - Live in Lobero to jedna z tych płyt, o których właściwie nie ma co pisać. Trzeba jej posłuchać. Jeśli lubi się muzykę Lloyda to pokochać, a jeśli nie to bez złości i szydery odłożyć na półkę albo ofiarować komuś komu wiemy, że sprawi przyjemność.
Dla mnie klasa tej płyty jest najbardziej nierozerwalnie złączona z tym jak gra Lloyd, w jego intonacji, w brzmieniu jego saksofonu, w opowieściach jakie snuje i sposobie w jaki to robi. Samo w sobie jest to coś czemu bardzo ochoczo się poddaję. Lubię podążać za jego muzycznymi słowami, za zdaniami jakie z nich buduje, za tym, w jakie akapity je układa i w jakie rozdziały je łączy. Lubię tez, choć zaskakują mnie puenty tych opowiadań. Nie ma znaczenia czy jest to jakby nieco bardziej otwarta formuła otwierającego album „Dream Weather” i zamykającego go „Part 5 Ruminations” czy balladowa, nostalgiczna „Requiem” czy też żarliwie smutna wersja południowo amerykańskiej pieśni opowiadającej legendę o Indiance mającej dwoje nieślubnych dzieci, perspektywę wielkiej miłości z mężczyzną, który urzeczony jej urodą obiecał ślub i stanie się dla jej dzieci ojcem. Tak, tak chodzi o słynną Lloronę, pieśń o płaczce, która w szale miłosnego zawodu zamordowała dzieci i popełniła samobójstwo nigdy nie zaznając w zaświatach spokoju.
Mniej ekscytuję się już grą reszty zespołu, choć mam pełną świadomość, że to zespół znakomity, wielopokoleniowy i przez to bardzo żywy szczególnie w kontekście tego jak słyszy dziś swoją muzykę pan Charles Lloyd. Grają z elegancją, ale i rozmachem, pioruńsko kompetentnie i niezawodnie, tak jego wieloletni współpracownicy jak Ruben Rogers i Eric Harland czy grający z nim od niedawna pianista Gerald Clayton i całkiem od niedawna enafant terrible jazzowej gitary Julian Lage. Razem tworzą więcej niż znakomity band i świetny wehikuł dla mistrza.
I co więcej można napisać o tej płycie? Analizowanie poszczególnych utworów, improwizowanych partii każdego z muzyków doprowadzi w końcu do tej samej konkluzji. Jest dobrze, tak dobrze jak to może być w przypadku takiej postaci jaką jest Charles Lloyd i tym bardziej to imponujące, że całośc materiału muzycznego to rejestracja live w rodzimym, dodatkowo bajecznie nagrana.
Dla fanów Lloyda ważna informacja jest taka, że album ma też swoją kolekcjonerską wersje z trzema płytami winylowymi, dwoma krążkami CD jedną płytą DVD i książką bogato ilustrowaną. Każdy egzemplarz jest podpisany przez mistrza i jest prawie za darmo. Bo cóż to jest 200 dollarów naprzeciw wieczności.
1. Dream Weaver; 2. Requiem; 3. La Llorona; 4. Part 5: Ruminations
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.