"Nic tak mocno nie sprawiło, że poczułem się Amerykaninem, jak wyjazd do Indii" - rozmowa z Aakashem Mittalem
Vijay Iyer, Rudresh Mahanthappa, Rez Abbasi o tych muzykach jest sporo w Jazzarium. Zdobywają nagrody, wyróżnienia i stypendia ich płyty są szeroko dyskutowane, a oni sami na ustach całego jazzowego świata. Niech mam się jednak nie wydaje, że świat jazzu wyrastającego z kultury Indii czy Pakistanu zamyka się w tych trzech najsłynniejszych nazwiskach. Pod bokiem gwiazd wyrasta młodsze pokolenie twórców, dla których słynni i nie tak bardzo wiele starsi koledzy są fascynacją i inspiracją. Wśród nich jest ot choćby saksofonista altowy Aakash Mittal. Kto wie czy to właśnie nie na niego powinniśmy skierować baczniejszą uwagę. Nie dawno w wersji cyfrowej ukazała się jego najnowsza trzecia płyta „Thumbs Up EP”. Wczoraj Akash obchodził swoje 28 urodziny. Dzisiaj mamy z nim wywiad przeprowadzony przez Piotra Jagielskiego.
- Twój debiutancki album, „Possible Beginnings”, określany był jako „wspaniały” i „błyskotliwy”. Jak odbierasz takie komplementy? Masz satysfakcję czy starasz się nie zwracać na nie uwagi?
- Jasne, otrzymywanie takich pochwał jest bardzo przyjemne i jestem bardzo wdzięczny za docenianie mojej pracy. Czuję, że jako młody muzyk jestem jeszcze „w procesie”. Jedną z rzeczy, za które kocham muzykę, jest to, że między mistrzami i dojrzewającymi muzykami jest stała łączność. Żaden gość w moim wieku nie przetrwa w pojedynku z klasykiem. Więc z pewnością nie czuję się już zadomowiony i na właściwym miejscu. Jednym z aspektów bycia twórcą jest to, że nigdy nie czujesz do końca satysfakcji, co jest nawiasem mówiąc napędzające. Przede mną wciąż długa, muzyczna droga do przejścia, nowe doświadczenia i nowe rzeczy do powiedzenia na ich temat. Wydaje mi się, że nagrywanie płyt dokumentuje taką podróż. Więc, traktuję te wszystkie pochwały jako potwierdzenie, że jestem na właściwej drodze i dalej będę starał się tworzyć muzykę idąc w tym kierunku.
- Twój album, „Videsh”, jest rodzajem „dziennika podróży”. Opowiada o twoich wizytach w Indiach, skąd pochodzi twój ojciec. Jak blisko jesteś związany z tym krajem?
- Indie to niesamowite miejsce i jestem bardzo dumny z mojego hinduskiego dziedzictwa. Jednocześnie czuję że nic tak mocno nie sprawiło, że poczułem się Amerykaninem, jak wyjazd do Indii. Pobyt tam pokazał mi, jak bardzo czuję się Amerykaninem i jak bardzo związany jestem z amerykańską perspektywą. Oczekiwania, komunikacja, język ciała i otoczenie wydały mi się bardzo obce. Oczywiście, byłem obcokrajowcem, przyjezdnym. Kocham Indie i czuję się od nich uzależniony. Na pewno tam wrócę. Z biegiem czasu, udało mi się tam stworzyć swoją własną, małą społeczność i zaczynam się tam czuć jak w drugim domu. To było piękne przeżycie.
- Gdzie są twoje muzyczne korzenie? Wydajesz się balansować na krawędzie tradycyjnego jazzu, klasyki, awangardy i folkloru rodem z Indii.
- Moje muzyczne korzenie to przede wszystkim granie klasyki jako dziecko. Bardzo lubiłem również też amerykański folk. Gdy odkryłem jazz i improwizowaną muzykę, zacząłem traktować granie bardziej na serio. Odkryłem również pasję dla muzyki Indii wcześnie w liceum. Dorastając, słuchałem wielu rodzajów improwizowanej muzyki. Czułem się w równym stopniu fanem „klasycznego” jazzu jak i awangardy. Dla mnie były jak smaki, których próbowałem w zależności od nastroju. Minęło sporo czasu zanim odkryłem rocka, hip-hop i pop. W pewien sposób nadal czuję się bardzo „zacofany” w świecie muzyki popularnej.
– A jest ktoś, na kim wzorujesz swoją grę?
- Ostatnio czuję się pod wpływem Rudesha Mahanthappy, Steve'a Lehmanna, Dave'a Pietro i Steve'a Colemana jeśli chodzi o saksofon. Hinduskie wpływy to Prattyush Banergee, Amjhad Ali Khan, Tanmoy Bose i Hariprasad Charasria. Oczywiście, Ravi Shankar i Zakir Hussain. Czułem się też zawsze bardzo zainspirowany twórczością Amira Elsaffara, Ravisha Momina i Dennisa Gonzaleza. Wielu z tych ludzi było tak wielkodusznych i hojnych, że uczyli mnie i pozwalali mi się przy nich kształcić. Inne inspiracje to już jazzowa klasyka. Kocham Johnny'ego Hodgesa, Jackiego McLeana, Erica Dolphy'ego czy Grega Osby.
– Jak bardzo czujesz się związany ze swoim hinduskim dziedzictwem?
- Nie czułem się szczególnie związany z moim kulturalnym dziedzictwem aż do wieku nastoletniego. W tamtym czasie Indie na serio stawały się ważną częścią mojej osobowości. Indie są mi bliskie w takim sensie, że mam mnóstwo autentycznych, niepowtarzalnych doświadczeń z nimi związanych. Na powierzchni, wychowałem się jedząc hinduskie jedzenie, słuchając w domu języka hindi, oglądając hinduskie filmy, śpiąc na podłodze razem z całą rodziną, nawet jeśli mieliśmy wolne pokoje i pracując w rodzinnym biznesie. Wszystkie te elementy są częściami mnie w równym stopniu co ta zachodnia, amerykańska część. Wpływają na to, jak wygląda mój każdy dzień, wzbogacają perspektywę i muzykę, którą tworzę.
- Jaka była twoja podróż do Indii? Którą część kraju zwiedziłeś? Miałeś jakieś interesujące muzyczne czy duchowe przygody?
- Kocham odwiedzać Indie. Odwiedziłem kilka miast na północy i wschodzie. Kalkutę uważam za swój dom. Koncertowałem tam ze znakomitym jazzowo-rockowym zespołem, Kendraka. Miałem również tak wiele szczęścia, że zagrałem z Tanmoyem Bose (znanym z występów z Ravim Shankarem) w zespole Taal Tantra. Działy się niesamowite rzeczy. „Amerykański” kwartet świetnie się bawił grając na Calcutta Jazz Festival w 2010 roku. Myślę, że to było doświadzczenie zmieniające sposób patrzenia na życie dla większości zespołu. Poza tym zjedliśmy w Kalkucie fantastyczne Biriyani. Pycha!
- Czy to prawda, że jesteś matematyczno-fizycznym kujonem?
- Haha! Ciekawe skąd o tym słyszałeś...niestety, jestem dosyć kiepski z przedmiotów ścisłych choć wydają mi się fascynujące. Zawsze ciągnęło mnie raczej w stronę historii i sztuki. Kocham antropologię – uwielbiam badania nad kulturami, religią i obserwowaniu w jaki sposób język i muzyka oddziałują na te sfery. Uczę się hidi, ale nie tylko po to, żeby komunikować się z moją rodziną i radzić sobie sprawnie w Indiach, ale również dla intelektualnego wyzwania. Wierzę, że muzyka jest niemożliwa do oddzielenia od czasów, w których powstała i od kultury, w której wyrosła. Ten koncept to podstawa mojej pracy. Jestem zwolennikiem międzykulturowości. Wizji kultury, która powstaje dzięki interakcji wielu kultur. Wierzę, że tak ja jak i inni Amerykanie z tak zwanej „pierwszej generacji”, jesteśmy produktem wielokulturowości. Wierzę, że muzyka odgrywa ważną rolę w kreowaniu tej nowej kultury, której czuję się częścią.
- Wydaje się, że pociąga cię romans poezji z muzyką? Od jak dawna eksperymentujesz ze słowami? Jakich poetów lubisz?
- Moim ulubionym poetą jest prawdopodobnie Tim Seibles. I faktycznie, pociąga mnie romas poezji z muzyką. Wydaje mi się, że język jest muzyką a mówiąc ściślej, improwizowaną muzyką. Widzę wiele zalażności między kształtowaniem zaiprowizowanego słownika, do tego w jaki sposób konstruujemy własny słownik we własnym języku. Interesuje mnie eksperymentowanie ze słowami i stosowanie ich do mojej muzyki. Lubię wprowadzać elementy opowieści. Lubię też wydobywać muzyczne aspekty języka mówionego. Język jest tak ważnym elementem codziennego życia, że nie zauważamy, jak istotny jest i że tak naprawdę to przez cały dzień komponujemy bardzo improwizowaną i abstrakcyjną muzykę.
– Chyba lubisz improwizować. To twoja metoda pracy? Czy masz jakąś zasadę której się trzymasz?
- Kompozycja to prawdopodobnie jedyna część mojej muzyki, która nie jest formalnie wyuczona. Komponuję w sposób bardzo intuicyjny. Nie mam jednej zasady – jeśli coś wydaje się akurat sprawdzać, to robię to w ten sposób. Ale nie jestem przywiązany. W tym sensie, improwizacja jest kluczowa dla sposobu w jaki komponuję. Mam mnóstwo kawałków, które powstały z improwizacji. Mając jakiś zarys, przeciągam go przez różne techniki żeby sprawdzić, która najbardziej nadaje się do opowiedzenia danej historii, którą chciałbym opowiedzieć muzyką. Im bardziej wdaję się w szczegóły, tym większa ilość zasad mnie pociąga...ale wiele z nich zdarza mi się również łamać.
- Od 2002 roku prowadzisz prywatną szkołę muzyczną. Więc jesteś też pedagogiem. Jak można uczyć muzyki?
- Mam bardzo holistyczne podejście do nauczania muzyki. Staram się rozpoznawać cele moich studentów i pomagać im w ich osiągnięciu. Wierzę, że wszyscy gramy muzykę w głównej mierze dlatego, że to po prostu świetna zabawa. Zawsze staram się nauczyć moich podpopiecznych, żeby stale tak o tym myśleli i nie zapominali o tej dobrej zabawie, kiedy przyjdzie im męczyć się z technicznymi aspektami muzycznej edukacji. Wierzę również, że granie z innymi ludźmi, koncertowanie i słuchanie są kluczowymi aspektami przy tworzeniu własnej muzyki i szukaniu własnego głosu.
- Jakie oczekiwania mają twoi studenci?
- Oczekuję od moich studentów, że wykształcą sobie kierunek i cel dla swojej muzyki. Nie jestem bardzo ostrym nauczycielem dopóki ktoś jest pełen pasji dla grania. Wierzę, że każdy może uczestniczyć w tworzeniu sztuki i żyć z nią na co dzień. Każdy student jest niepowtarzalny a ja oczekuję od nich kreowania muzyki w sposób, jaki najbardziej im pasuje. Jestem szczęśliwy, że mogę im pomóc.
- Jakiego rodzaju podejścia do instrumentu uczysz? Jesteś raczej klasycznym nauczycielem czy rewolucjonistą?
- Otrzymałem wykształcenie zarówno jazzowe jak i klasyczne. Prawdopodobnie jestem nieco klasycznym naczycielem o tyle, że zmuszam studentów do nauki podstaw instrumentu żeby mogli nauczyć się kontroli nad nim. Stosuję również metody, które stworzyłem lub przyswoiłem żeby uczyć improwizacji. To czego chcę, żeby moi studenci nauczyli się bardziej niż czegokolwiek innego, to umiejętności uczenia samego siebie. Żeby mieć umiejętność eksplorowania, nauki i rozwoju muzycznego na własną rękę. Czuję, że uczenie się może być równie kreatywne co komponowanie czy koncertowanie. Zawsze jest miejsce na naukę i poprawianie rzeczy, które robimy źle.
- Od jak dawna twoim główym zajęciem jest Aakash Mittal Quintet?
- Chodzi o kwintet, który jest nowym projektem. To mój kwartet w towarzystwie Rona Milesa. W tym składzie gramy ledwo od roku i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości będę miał okazję coś z nim nagrać. Kwartet, jaki znany jest z „Videsh” funkcjonuje od 2007. Prowadziłem też inne zespoły, kwartety z różnymi personelami odkąd skończyłem 16 lat. Kwintet wspomaga znakomity trębacz z Colorado, Ron Miles, który gra na co dzień u Billa Frissella. Ron to ucieleśnienie „brzmienia Colorado”. Muzyka, którą mamy w Colorado to odbicie całego środowiska przy wykorzystaniu przestrzeni i faktury w improwizacji. Kwartet wydaje mi się niezwykły, ponieważ składa się z bardzo specyficznych muzyków, którzy na dodatek raczej się nie zmieniają. To trochę niezwykłe na scenie jazzowej, gdzie muzycy pojawiają się równie szybko jak znikają. W duchu Duke'a Ellingtona, lubię pisać muzykę specjalnie dla konkretnych muzyków, dla ich indywidualnego głosu i talentu. Czuję też, że nasza muzyka to współczensy jazz improwizowany wykorzystujący elementy tradycję folkloru Indii.
– Ostatnimi czasy coraz popularniejszy staje się „indyjski jazz”. Czujesz się częścią tego zjawiska?
- Nie wiem, nie jestem pewny, co to znaczy „indyjski jazz”. Czy mówimy o takich zespołach jak Shakti? Czy raczej Rudresh Mahanthappa, Vijay Iyer, Rez Abbasi...dla mnie to wszystko zupełnie różne rodzaje muzyki. Jednak lubię je wszystkie. Szczególnie lubię muzykę, którą aktualnie tworzą artyści rodem z południowej Azji i Ameryki. Wydaje mi się, że ona fantastycznie oddaje nasze czasy, jest produktem współczesności i mam nadzieję, że uda mi się komponować w podobny sposób, używając do tego mojego jednostkowego głosu. Mam nadzieję, że uda mi się wnieść więcej północno-indyjskiej tradycji raga do moich improwizacji. Wierzę, że jestem częścią tej sceny w taki sposób, że również jestem produktem współczesności. Indie coraz bardziej zwracają uwagę świata muzyki, coraz bardziej zacieśniając więzy z zachodem i myślę, że usłyszymy jeszcze mnóstwo „indyjskiego jazzu”.
- Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?
- Zamierzam kontynuować moją naukę klasycznej muzyki indyjskiej. Chciałbym zacząć nowe nagrania projektu z kwartetem, który angażowałby również wielu gości. W ramach Kwartetu, który prowadzę, mam nadzieję, że uda mi się kontynuować pracę z perkusistą Ravishem Mominem i awangardowym trębaczem Dennisem Gonzalezem. Chciałbym również rozszerzyć umiejętności kompozytorskie i napisać coś na kwartet smyczkowy i na instrumenty dęte. Mam nadzieję na trasę po Stanach i wreszcie zacząć grać w Europie a może nawet w Indiach.
- Są jakieś szanse na twoją wizytę w Polsce?
- To byłoby wspaniałe, móc zagrać w Polsce! Z przyjemnością bym do was przyjechał, to byłby wielki zaszczyt. Jeśli macie jakieś rady czy znajomości, które by mi w tym pomogły, koniecznie dajcie znać!
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.