Powroty do Mieczysława Kosza
“Postać Mieczysława Kosza jest tajemnicza i zagadkowa. Osiągnął zdumiewająco wysoki poziom wtajemniczenia w żywioł muzyki improwizowanej, był jednym z pionierów polskiego jazzu. Za swoją misję zapłacił najwyższą możliwą cenę, jakby potwierdzając słowa Komedy, który uważał, że jazz jest grą bardzo niebezpieczną i bezlitosną, w której kładziesz na szali własne życie.” - tak Leszek Możdżer opowiadał o Mieczysławie Koszu w książce “Tylko smutek jest piękny” autorstwa Krzysztofa Karpińskiego. I nie sposób mu odmówić racji. Warto zastanowić się jednak przy tej okazji, skąd wziął się ten cały renesans i nagłe zapotrzebowanie na muzykę Mieczysława Kosza.
2019 rok z pewnością będzie kojarzył się nam z powrotami do muzyki Mieczysława Kosza. Zwłaszcza tym, którzy nie tak znowu wnikliwie traktują jazz i słuchają rocznie powiedzmy kilku płyt swoich ulubionych wykonawców. I choć artysta nie pozostawił po sobie zbyt wielu nagrań (oprócz płyty “Reminiscence” z serii Polish Jazz ukazały się archiwalne nagrania solowe w ramach innej serii wydawniczej Polish Radio azz Archives i kilka mniej istotnych albumów), to film, książka i soundtrack autorstwa Leszka Możdżera się do tego w znacznym stopniu przyczyniły.
Śmiem jednak twierdzić, że nie byłoby powrotów do twórczości Mieczysława Kosza bez tria RGG, o czym się mało mówi, a które już w 2007 roku sięgnęło po jego nagrania i stworzyło autorski album zatytułowany “Unfinished Story”. To właśnie pianista Przemysław Raminiak, kontrabasista Maciej Garbowski oraz perkusista Krzysztof Gradziuk tchnęli nowe życie w muzykę tragicznie zmarłego artysty. Przypuszczam, że mogło się to stać z inicjatywy Krzysztofa Gradziuka, który pochodzi z Szczebrzeszyna i zapewne bywał w zamojskim Jazz Club “Kosz”. To jednak tylko moje domysły. Warto jednak odnotować, że jeśli ktoś pamiętał o Koszu przed nami, to oprócz tria RGG była to społeczność lokalna z okolic Zamościa i być może też Lublina oraz garstka zapaleńców znająca na wyrywki wszystkie płyty z kultowej serii wydawniczej Polish Jazz.
Mieczysław Kosz stał się popularny tak na dobrą sprawę w 2019 roku. Film “Ikar. Legenda Mietka Kosza” przed kinową premierą filmową zapowiadał się na duże przedsięwzięcie. Maciej Pieprzyca wyreżyserował już film o chorym na porażenie mózgowe chłopaku (“Chce się żyć”) i do trudnej roli ociemniałego pianisty również zaprosił Dawida Ogrodnika. Obsada przyciągnęła widzów do kina, bo w filmie pojawili się też m.in. Maja Komorowska, która zagrała nauczycielkę Mieczysława Kosza oraz Piotr Adamczyk (wcielił się w rolę fikcyjnego pianisty jazzowego Bogdana Danowicza). Do kin z pewnością przyciągnęła też osoba Leszka Możdżera, który zadbał o oprawę muzyczną przedsięwzięcia. Gdy byłem na pokazie filmu w warszawskim Domu Kultury Kadr połączonym z koncertem RGG grającym muzykę z “Unfinished Story”, to byłem świadkiem rozmowy dwóch starszych pań. Jedna z nich do tego stopnia była zachwycona kunsztem Leszka Możdżera, że nie chciała sobie psuć wrażeń i słuchu dokonaniami Łukasza Ojdany, Maciej Garbowskiego i Krzysztofa Gradziuka.
Wracam jednak do filmu i stwierdzam, że nie jest to według mnie wielkie dzieło kinowe. Z Mieczysława Kosza na siłę robi się obłąkanego wariata. Odnoszę wrażenie, że Dawid Ogrodnik wciąż gra tę samą nieco karykaturalną rolę, a tylko wątki w filmach się między sobą różnią. Po seansie miałem więc mieszane uczucia: z jednej strony udało się zrobić przyzwoity, ale efekciarski film dla masowej publiczności, a z drugiej strony mało w nim było... Kosza.
Jeśli zatem zapamiętam 2019 rok jako czas powrotów do twórczości Mieczysława Kosza, to stanie się tak ze względu na hołd dla artysty, który stał się udziałem tria RGG. Być może wolę sobie po prostu “psuć wrażenia i słuch” dokonaniami Łukasza Ojdany, Macieja Garbowskiego i Krzysztofa Gradziuka. Ich koncert, który jak już wspomniałem, odbył się po seansie filmu, był inspirujący. Właśnie takich powrotów do twórczości wybitnych artystów życzyłbym sobie jak najczęściej.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.