Marcin Olak Poczytalny: Powidoki
Hotel, południe polski. Właśnie wybrzmiały ostatnie dźwięki płyty. Przez chwilę myślę o tym, że tacy pisarze czy choćby malarze mają chyba lepiej. I nie chodzi mi o to, że mają lżej, wiem że nie mają. Ale to co tworzą, jest trwałe. Istnieje nie tylko w momencie tworzenia, istnieje tak po prostu, w ogóle. Książka jest napisana i można ją czytać kiedy tylko mamy na to ochotę. Muzyka istnieje tylko wtedy kiedy jest grana. Trochę tak, jakby obraz istniał tylko wtedy, kiedy jest malowany…
W zeszłym tygodniu poszedłem na wystawę: Przesilenie, malarstwo północy. Obrazy powstały w XIX i XX wieku w Danii, Szwecji, Norwegii, Finlandii i na Islandii. Dawno temu i daleko stąd, a ja po prostu mogłem na nie patrzeć. Bo te obrazy są. Istnieją - a przez nie istnieje wizja, jaką mieli artyści jakieś sto lat temu. Muzycy improwizujący chyba mają pod tym względem gorzej. Wiadomo, że Chopin improwizował, Bach też… ale tego nie da się posłuchać, no bo jak, skoro to uleciało?
Tak, zostały kompozycje, w ogóle kompozytorzy jakoś sobie z tym ulatywaniem radzą. Partytura istnieje, jest ponadczasowa; ale i tak dla większości odbiorców jest jakimś szyfrem, kodem, jest zupełnie nieczytelna. Potrzebny jest wykonawca, który zagra te nuty. A sytuacja robi się beznadziejnie ulotna kiedy mówimy o muzyce improwizowanej, która istnieje przecież tylko i wyłącznie w momencie tworzenia. I potem jej już nie ma. Ta ulotność czasem strasznie doskwiera, przecież każdy artysta chce coś zostawić, jakiś ślad… A tu nie będzie żadnego śladu. Kropka.
Jest za to coś bardzo uczciwego, może dlatego tak wysoko cenię improwizację? Taka muzyka wymaga takiego samego skupienia od improwizującego artysty i od słuchacza, bo przecież wszystko wydarzy się tylko raz. Tu musi być jakaś umowa, zgoda na uczestnictwo; bo przecież nie da się słuchać tylko trochę, przełożyć czegokolwiek na później, na kiedyś. Jest tylko Teraz. Tylko i wyłącznie Teraz.
Tak, wiem. Istnieją nagrania, są świetne płyty z muzyką improwizowaną. Ale i tak ja wolę słuchać muzyki na koncertach; płyt też słucham tak, jakby to były koncerty - w całości, w skupieniu, uważnie. I bardzo sobie cenię to pierwsze, jedyne, niepowtarzalne wrażenie. Tu i teraz. Drogocenne Tu i Teraz.
Pozwalam żeby muzyka mnie dotknęła, poprowadziła, poruszyła. I żeby uleciała. Żebym potem został z powidokiem, ze wspomnieniem. Sam, bo przecież wobec muzyki zawsze jestem sam. Żebym mógł zauważyć co muzyka ze mną robi, w jaki sposób, dokąd mnie zaprowadziła…
Słuchałem „Other Galaxies”, Joe Morris, Agusti Fernández, Brad Barret i DoYeon Kim. Napiszę o tych dźwiękach, ale jeszcze nie teraz.
Na razie smakuję powidoki.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.