Marcin Olak poczytalny - Not in our name
Deszczowy dzień, Warszawa stoi w korkach. Ja też stoję, i pomału udziela mi się ponury nastrój. Co bym nie zrobił, spędzę jeszcze przynajmniej godzinę w samochodzie, choć plan był zupełnie inny. No nic, trzeba się zastanowić, jak w miarę sensownie wykorzystać ten czas – choć tak naprawdę opcji nie ma zbyt wielu. Jakoś nie przekonałem się do audiobooków, a radia słuchać się nie odważę. Ostatnio, kiedy spróbowałem, najpierw długo nie mogłem uwierzyć, że to co słyszę, to nie jakiś ponury żart – trafiłem wtedy na wiadomości. Kiedy już skończyłem przecierać uszy ze zdumienia i kiedy dotarło do mnie, że to się dzieje naprawdę, wyłączyłem natychmiast radio – ale niesmak pozostał. Ludzie naprawdę tak się do siebie odnoszą, politycy naprawdę aż tak nie liczą się z nikim i z niczym… Nie, radia nie włączę. Na szczęście jest muzyka, i w takim kontekście płyta w zasadzie wybrała się sama. Charlie Haden, Liberation Music Orchestra, „Not In Our Name”.
Ten album powstał w specyficznym momencie. Ameryka zaczęła inwazję na Irak, wielu ludzi nie zgadzało się z tym – i z wieloma innymi – posunięciami swojego rządu. Właśnie wtedy w USA w wielu oknach pojawiły się kartki z napisem „Not in our name”, i stąd wziął się tytuł albumu. Haden zdecydował się na nagranie tej płyty, żeby powiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze stanowczo chciał wyrazić swój sprzeciw, ale chciał też powiedzieć, że choć nie popiera rządu, to przecież jest patriotą, bo przecież rząd to nie to samo co ojczyzna. Na płycie znalazły się więc wyłącznie utwory amerykańskich kompozytorów, a w aranżacjach nieprzypadkowo słyszymy cytaty z tradycyjnych hymnów amerykańskich.
Podoba mi się takie podejście do zabierania głosu w dyskusji. Spokojne. Przemyślane i wyważone. W powietrzu jest teraz dużo agresji, argumenty w dyskusji często są zastępowane atakami personalnymi… ale ja nie chcę odpowiadać agresją na agresję. Jeśli w spór jest rozstrzygnięty przy użyciu siły, to tak naprawdę nie zwyciężyła w nim żadna racja. Wygrała zasada, że racja jest po stronie silniejszego, i tylko siła wobec tego ma znaczenie. To, o co się spierano schodzi na dużo dalszy plan – staje się po prostu nieważne, liczy się tylko siła. A muzyka na „Not In Our Name” płynie spokojnie. Mocno i zdecydowanie, ale spokojnie – ponieważ tu nie chodzi o siłę, ale o rację. O prawo do wypowiedzenia własnego zdania, o prawo do nie bycia atakowanym za odmienność poglądów.
Właśnie dlatego chcę wspomnieć teraz o Kulturze Niepodległej. To ruch zrzeszający twórców kultury, którzy chcą niezależności od polityki. Wśród sygnatariuszy KN widziałem nazwiska ludzi o różnych przekonaniach – ale to dobrze, bo to przecież nie jest partia polityczna. Ma nie być. Nie będę streszczał tu manifestu Kultury, zainteresowani znajdą cały tekst na kulturaniepodległa.pl, tam też można podpisać się pod manifestem KN, jeśli ktoś uzna to za stosowne. Tu chcę tylko napisać, że cieszę się, że powstał ruch stojący po stronie różnorodności, wielorakości. Także po stronie prawa do bycia obywatelem na różne, lecz równoprawne sposoby. Rodzice opowiadali mi o czasach, kiedy starano się wszystko i wszystkich wyrównać, sam też coś pamiętam. Dlatego teraz tak cenię różnorodność, dlatego cieszę się z rozmów z ludźmi o odmiennych poglądach…
Muzyka płynie, a ja myślę o tym, że dyskusja chyba toczy się teraz wcale nie o tym, o czym nam się wydaje. Mam wrażenie, że nie rozmawiamy o polityce, kwestiach obyczajowych czy gospodarce, ale o tym, czy chcemy rozstrzygać spory za pomocą siły, czy racji. Taka meta-dyskusja, bardzo ważna. Właśnie dlatego słucham dziś Hadena. Dlatego też podpisałem manifest Kultury Niepodległej.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.