Marcin Olak Poczytalny: Kilka uwag o nadziei

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Nic się nie zmienia. To nie może być prawda – nie chcę, żeby to była prawda – ale wygląda na to, że inaczej nie będzie. Przynajmniej przez jakiś czas. Za wschodnią granicą trwa wojna, giną ludzie. Świat pomału obojętnieje, choć ciągle mam nadzieję, że liderzy nie zaczną znowu rozmawiać z tym zbrodniarzem jakby nigdy nic się nie wydarzyło… A jeszcze jest granica z Białorusią i uchodźcy, Afganistan, gdzie fanatycy ograniczają do zera prawa Kobiet i wszystkich myślących inaczej. Czytam o tym wszystkim i myślę też o wyczynach naszych „elit”, o ich niekompetencji w zarządzaniu, o psuciu edukacji, o stanowionych opresyjnych prawach. Może to jeszcze nie Afganistan, ale kierunek budzi niepokój. Cholera, dzień jak co dzień. Inaczej nie będzie.

 

Chciałbym mieć nadzieję.

 

To chyba Dostojewski napisał, że nie da się żyć bez nadziei. Moim zdaniem ma rację, bo jeśli nie ma wiary w to, że będzie lepiej, to odechciewa się w zasadzie wszystkiego. Nie ma po co wstawać, pracować, nie ma do czego dążyć… Pozostałe cnoty kardynalne nie wydają się być niezbędne w aż takim stopniu, a może ich niezbędność po prostu manifestuje się najmocniej w innych momentach?

 

Szukam nadziei. W muzyce, gdzieżby indziej.

 

W 2018 r. ukazała się płyta „Landfall”. Laurie Anderson i Kronos Quartet. Piękna opowieść o tragedii i sile w jej przezwyciężaniu. Słucham.

 

Sandy była najbardziej niszczycielskim huraganem w 2012 r. Zmiotła z powierzchni ziemi miasta, pozbawiła ludzi wszystkiego, czego dorobili się w ciągu życia,  zabrała setki istnień. Chciałoby się powiedzieć, że teraz, z perspektywy 2022 to nie wyglada aż tak źle… ale z punktu widzenia osoby cierpiącej każda tragedia jest największa, ostateczna, a cierpienie wcale nie uszlachetnia, nie ma sensu. Jakiekolwiek porównania są zupełnie nie na miejscu, zresztą ja nie o tym, nie o huraganie chcę pisać.

 

„Landfall” to nastrojowa, mroczna płyta – ale jaka piękna! Jest tam niepokój, jest rozpacz – ale jest też nadzieja. Że to proces, że choć wyjścia nie widać, to jednak ono istnieje. Że nawet największa fala w końcu przejdzie, woda opadnie. Że istnieje koniec, który jest początkiem. Że, choć mi teraz trudno pisać po prostu o muzyce, to może kiedyś będę mógł znów zachwycać się formą utworów i cudownym brzmieniem instrumentów, wsłuchiwać się w hipnotyzujący głos Anderson…

 

Że będzie dobrze. Po prostu dobrze.