Marcin Olak Poczytalny: Bayraktar
Brakuje mi słów. Nie napiszę dziś o muzyce. Wszystkie płyty, po które ostatnio próbowałem sięgnąć, brzmiały mi jakoś nieadekwatnie, nie na miejscu, choć przecież dźwięki mądre i piękne. Nie chcę też pisać o tym, co czuję, bo nie uniknąłbym patosu, a kolejny tekst o bezradności, stracie, rozpaczy – czy to aby na pewno potrzebne? Mógłbym próbować też pozytywnie, o tej niesamowitej mobilizacji ludzi dobrej woli, o solidarności całego świata – ale tu znów byłoby patetycznie, przecież to wszystko takie ważne, najważniejsze teraz, a pomimo to zawieszone w tej cholernej niepewności, w niemożności…
Codziennie czytam informacje. Rano, potem przez resztę dnia staram się nie wystawiać na kolejne komentarze, opinie, dywagacje; za dużo tego wszystkiego. I cały czas ten patos, tak rozpaczliwie nieunikniony… Ale może jednak nie?
Poważnym wiadomościom towarzyszy mnóstwo dykteryjek, żartów, memów. Jak ten, w którym Chuck Norris dzwoni do prezydenta Zełenskiego i słyszy „w czym ci pomóc, Chuck?”. Albo ten nius, wciąż niepotwierdzony, że komuś udało się strącić rosyjskiego drona rzucając weń słoikiem ogórków. Bo przecież śmiech też jest bronią. Żeby się choć trochę zdystansować, żeby nie zgniotło, nie przytłoczyło, żeby choć na chwilę, żeby zanucić ten refren, „Bayraktar” i przez chwilę się pośmiać – choć przecież nikomu nie jest do śmiechu.
W ogóle jak tu teraz słuchać muzyki? I jak grać? Niektórzy odwołują koncerty, inni wychodzą na scenę, bo przecież trzeba żyć normalnie, przecież właśnie o to chodzi, żeby żyć normalnie… Rozumiem jednych i drugich. Mi się trochę ziemia usunęła spod nóg, po raz pierwszy w życiu się cieszę, że przez jakiś czas nic nie gram. Zamiast tego wożę na zbiórki ubrania, leki, rozmawiam ze znajomymi, którzy ledwo się trzymają, zresztą sam się ledwo trzymam – choć to głupie, przecież tu się nie dzieje nic złego, wojna jest trochę dalej na wschód, więc jak to jest, że się ledwo trzymam, że myślę o jakichś koncertach, teraz, kiedy jest ta cholerna wojna? Ale tak, znajomy psycholog mówi mi, że mam prawo się rozsypać, że nie muszę czuć się winny tego, że nie radzę sobie z tą sytuacją; słucham uważnie, pozwalam, żeby te słowa zapadły we mnie, chyba są ważne. I paradoksalnie: to przyzwolenie na rozsypanie się pomaga mi się zebrać, zadbać o siebie, nie zwariować.
Pakuję kolejną torbę do bagażnika i dopiero kiedy ruszam, uświadamiam sobie, że ciągle nucę ten refren. Jak jakąś cholerną mantrę. A kiedy uświadamiam sobie znaczenie tego słowa i cały kontekst – pomimo wszystko się lekko uśmiecham.
Bayraktar.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.