Compassion
Przyznaję, że do twórczości Vijay’a Iyera długo podchodziłem z rezerwą. Po intrygujących początkach i nagraniach w barwach Pi Recordings, nadeszły czasy kontraktu z wytwórnią ACT Music. Albumy powstałe w tamtym okresie, choć można by rzec, że zawierają muzykę ze wszech miar poprawną, nie przekonywały mnie w pełni. Gdy nowojorczyk uwolnił się spod skrzydeł Siggi’ego Locha jego twórczość wyraźnie nabrała rumieńców i na powrót zaczęła intrygować ucho. Dobrym tego przykładem może być współpraca pianisty z trębaczem Wadadą Leo Smithem.
Iyer nie ograniczył się jednak do roli sidemana i od ponad dekady związany jest kontraktem z innym niemieckim labelem - ECM Records. Tajemnicą poliszynela jest, że Manfred Eicher także należy do tych szefów wydawnictw, którzy starają się wpłynąć na kształt muzyki trafiającej na płyty ukazujące się pod ich szyldem. Najnowszy album Vijay’a Iyera utwierdza mnie w przekonaniu, że ten akurat artysta potrafi w królestwie Eichera obronić twórczą autonomię.
Na krążku „Compassion” pianiście towarzyszy skład znany z wydanego w 2021 roku albumu „Uneasy” - błyskotliwe trio złożone z pierwszorzędnych muzyków. Bywa, że za głośnymi nazwiskami nie zawsze idzie twórcza finezja i muzyka godna zainteresowania, natomiast za nazwiskami artystów wybitnych, zazwyczaj kryją się rzeczy osobliwie intrygujące, nawet jeśli nie redefiniują gatunkowych kanonów i nie mają pretensji do ustalania nowych granic.
Lindę May Oh i Tyshawna Sorey’a można bez większej kokieterii zaliczyć do tego drugiego grona, co czyni ich wymarzonymi partnerami Iyera. Ich gra nie tyle podąża za liderem, co sprawia wrażenie jak gdyby członkowie zespołu w locie chwytali myśl pianisty i oplatali ją swoimi glosami. Grupa prezentuje ten szczególny rodzaj porozumienia, którego nie da się wypracować wyłącznie podczas sesji nagraniowych. Osiągają go wyłącznie artyści, którzy wielokrotnie wspólnie wychodzili na scenę, a co być może równie istotne - sporo czasu spędzili ze sobą także poza nią.
Ów rodzaj głębokiej komunikacji naprawdę słychać na nowym krążku, ośmielę się twierdzić, że dużo wyraźniej niż na skądinąd bardzo udanym „Uneasy”. Odniosłem także wrażenie, że w porównaniu do poprzedniczki, nowa płyta Iyera jest bardziej żywiołowa, w autorskich kompozycjach i ich interpretacji, autor i wykonawca w jednej osobie skumulował naprawdę sporo energii. Z wdziękiem obszedł się także z utworami, które wyszły spod ręki Roscoe Mitchella i Steviego Wondera. I na koniec sztuka największa, która kolejny raz udała się Iyerowi i jego triu, bowiem przy całym zapleczu progresywnych wzorców i wpływów, wyraźnie zresztą słyszalnych – muzyczny przekaz „Compassion” obdarzony jest jednocześnie przymiotami przystępności i lekkości odbioru. Tworzenie sztuki przystępnej, a przy tym odległej od banału uważam za domenę nielicznych.
1. Compassion, 2. Arch, 3. Overjoyed, 4. Maelstrom, 5. Prelude: Orison, 6. Tempest, 7. Panegyric, 8. Nonaah, 9. Where I Am, 10. Ghostrumental, 11. It Goes
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.