The Day That Is
Thomas Heberer - trąbka, Ingrid Laubrock - saksofony i klarnet, John Hebert - kontrabas i Michael Sarin - perkusja. I wszystko wiadomo!Przynajmniej dla tych, którzy załapali się na lata 80. i 90 w nowojorskiej scenie downtownowej, bo właśnie od tamtych czasów na scenie obecni są Michael Sarin i pod względem chronologii John Hebert. Ingrid to z kolei to przedstawicielska pokolenia młodego, tej jego frakcji, która przywraca wiarę w żywotność i sens idei muzyki jazzowej oraz w pomysł, że młodość może mieć silny powab nie tylko odważnej wyobraźni, ale również poważnej kompetencji.
Bodaj najmniej mówi nazwisko urodzonego w Niemczech, a mieszkającego w Nowym Jorku, Thomasa Heberera, co u nas jakoś za bardzo zaskakujące nie jest i dzieje się tak pomimo, że to muzyk wybitny, gruntowanie wykształcony, doświadczony niemożliwie i zdobywający szlify mistrzowskie w takich choćby bandach jak ICP Mishy Mengelberga, Glob Unity Alexandra von Schlippenbacha czy Nu Blu Orchestra Lawrence’a D. Butcha Morrisa. Lista jest oczywiście dusza znacznie, a zaintersowanych odsyłam do oficjalnej strony artysty.
Potencjał zatem jest tu ogromny. Różne pokolenia, różne doświadczenia i wyśmienita okazja aby powstała muzyka co najmniej ciekawa. Właściwie już od pierwszego utworu powstaje silne podejrzenie, że okazja wykorzystana w dokonały sposób. Najkrócej byłby stwierdzić, że zawiera po prostu znakomite granie, ujęte w zwarte kompozycje z jednej strony, z drugiej dające przestrzeń dla kreacji. Z jednej strony bogate brzmieniem, poetyką, odniesieniami do jazzowej historii. Są tam nitki prowadzące w kierunku Andrew Hilla (Seconds First), Roya Campbella (One For Roy), Steve’a Lacy’ego (solo Ingrid Laubrock w Maping The Distance).
Idea albumu The Day That Is powstała przed czasami zarazy w czasie gdy sytuacja lockdownów przerwała trasę koncertową trębacza. W przypadku Heberera nie poskutkowało to jednak osłabieniem energii twórczej. W czasie przymusowej izolacji trębacz obmyślił cały koncept tego bandu, a pod koniec tego samego roku zadecydował o personalnym kształcie formacji.
Co prawda każdy z członków bandu zna się nawzajem i przez lata wchodził ze sobą w różne artystyczne relacje, ale w takiej konstelacji spotkali się po raz pierwszy. I mam wrażenie, że ten urok „pierwszego razu” jest tu bardzo wyraźnie słyszalny. Choć znajdują się tu głównie kompozycje lidera, to jednak wbudowana została w nie przestrzeń dla kreacji kolektywnej. To sądzę sprawia, że albumu można słuchać za każdym razem z niesłabnącym zainteresowaniem i odnajdywać w nim ciągle coś bardzo świeżego, ciekawego i ogromnie pobudzającego wyobraźnię. Poza tym olśniewający jest balans pomiędzy śmiałością improwizatorską każdego z muzyków, a czułą uważnością w nasłuchiwaniu tego co grają partnerzy i jakiejś, być może zabrzmi to patetycznie, zbiorowej troski o muzykę, jaką wszyscy współtworzą. To w dzisiejszej muzyce jazzowej wcale nie jest tak powszechnym zjawiskiem.
Słowem znakomita płyta, pokazująca, że czas odosobnienia nie musi rodzić jedynie frustracji i prowadzić prostą ciężką do depresji. Pięknie byłoby gdyby takie płyty liczniej zaludniały jazzowy świat.
The Day That Is - 4:14, Erg Chebbi - 5:17, Seconds First - 3:33, Caro Pook - 3:47, Then There Were Three - 4:00, The Sleeping Bag Unfolds - 3:33, Closing the Gap - 1:57, ,Jimi Metag - 4:33, One For Roy - 6:08, Mapping the Distance - 5:00, The Sky Above - 1:09
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.