Marcin Olak Poczytalny - Warto
Warto posłuchać „Of Echoing Bronze” choćby po to, żeby usłyszeć, jak najcichsze i na pozór przypadkowe szmery i trzaski nabierają znaczenia i stają się muzyką. Artyści wykorzystali każdy możliwy dźwięk, jaki udało im się wydobyć z instrumentów, nic nie okazało się być zbędnym czy nieużytecznym. W muzyce klasycznej coś takiego nie mogłoby się wydarzyć. Akademicka kultura dźwięku bardzo precyzyjnie definiuje kanon brzmień i barw, które mogą być używane. I, rzecz jasna, eliminuje wszystkie pozostałe jako bezużyteczne i błędne.
Oczywiście obie estetyki mają sens w określonym kontekście, stosują się do różnych utworów i epok. I, rzecz jasna, nie sposób orzec, która z nich jest lepsza, można jedynie mówić o tym, czy jest adekwatna do wykonywanego utworu. Ale też można – i warto – zauważyć, że muzyka historyczna, dla której właściwy jest klasyczny kanon brzmienia jest… no cóż, historyczna. Tak grano do, powiedzmy, XIX w. I, absolutnie nic nie ujmując dziełom minionych epok, trzeba zauważyć, że mówimy o historii.
Muzyka nowa, powstająca współcześnie, zmienia się. Ewoluuje. I zaczyna coraz bardziej stanowczo odróżniać się od muzyki historycznej. I te różnice zaczynają być na tyle poważne, że muzycy tworzący takie dźwięki coraz częściej zderzają się z ograniczeniami klasycznej teorii czy notacji. Naprawdę jestem ciekawy jak wyewoluuje teoria muzyki pod wpływem tego, co powstaje obecnie – bo co do tego, że zmiany są konieczne, i że nastąpić po prostu muszą, watpliwości nie mam.
„Of Echoing Bronze” to album koncertowy. Nate Wooley i Torben Snekkestad zaimprowizowali trzy utwory. Oczywiście na okładce są podpisani jako kompozytorzy dzieł – nie bez powodu ten typ tworzenia muzyki bywa określany jako natychmiastowa kompozycja, instant composition. Ale, przynajmniej w sensie klasycznym, kompozytor tworzy dzieło w jakiś sposób powtarzalne. Zazwyczaj powtarzalność jest pełna, utwór zachowa swoją tożsamość niezależnie od tego kto i jak go wykona – muzyk w takiej sytuacji jest po prostu odtwórcą, realizującym jak najwierniej zamysł twórcy. Tymczasem w muzyce improwizowanej artyści tworzą zjawisko niepowtarzalne i jednorazowe. Zatem płyta, której teraz słucham, jest jedynym zapisem tych dzieł, i jedynym sposobem na jakąkolwiek powtarzalność jest odtworzenie albumu – przecież ci muzycy zagrają następny koncert już zupełnie inaczej. Teoretycznie można by spisać te improwizacje, potem ktoś mógłby to wyćwiczyć i zagrać – tylko to nie miało by żadnego sensu, nie o to przecież w tej muzyce chodzi. Ciekawe, czy powstanie kiedyś notacja umożliwiająca kompozytorowi zapisanie takiego algorytmu, który pozwoliłby mu na zachowanie jakiejkolwiek kontroli nad sytuacją improwizacji otwartej? Albo krok dalej – czy powstanie kiedyś teoria pozwalająca opisać proces tworzenia w czasie rzeczywistym? Obecny zapis jest linearny, porządkuje co ma się wydarzyć po czym – a tu chyba trzeba by zapisać coś innego, jakakolwiek próba uporządkowania improwizacji otwartej w czasie pozbawiłaby muzyków swobody tworzenia, bez której to po prostu nie miało by żadnego sensu. Ale, jeśli nie następstwo zdarzeń, to co w takim razie zapisywać? Naprawdę chciałbym kiedyś usłyszeć te trzy utwory zagrane na żywo, ale w tym momencie jest to po prostu niemożliwe. Ciekawe, czy kiedyś będzie?
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.