Redemption
Jak widać ze składu - Slow Poke to supergrupa stworzona z bardzo znanych muzyków nowojorskiej sceny jazzowej. Blake to m.in. saksofonista Lounge Lizards, Tronzo to członek wielu zespołów, eksperymentalnych przedsięwzięć, Tony Sherr i Kenny Wollesen to wyśmienita sekcja, razem występująca np. w Sex Mob.
Ilekroć trafia do mnie taka płyta, płyta nagrana przez tuzów współczesnego jazzu, tylekroć moje oczekiwania na muzykę zawartą na niej rosną. Chciałoby się wówczas włożyć ją do CD i ... odpaść w niebyt. Stwierdzić: OTO JEST MUZYKA - muzyka, która powala, zniewala, WIELKA SZTUKA, absolut. Pamiętajcie, że wielokrotnie kupuję płyty w ciemno, nie wiedząc, co na nich się znajduje - tym większe są moje nadzieje na takie doznanie. Zanim kupiłem Slow Poke, znałem jej recenzję, chwalącą płytę, ale nie rodzącą nadziei na ów ABSOLUT. To dobra recenzja, taka jest ta płyta.
Przede wszystkim należy powiedzieć, że w znakomitej większości to nie jazz. Owszem jest tu sporo improwizacji, sporo jazzowego pulsu, ale muzyka ta ciąży bardziej w kierunku rhythm'n'bluesa niż jazzu. Zresztą pojawiające się tu kompozycje z repertuaru Nirvany czy Rolling Stonesów świadczą o tym najlepiej. Wydawać by się mogło, że najbardziej jazzowym utworem w tym towarzystwie będzie kompozycja Brubecka Sixth Sense, nie pamiętam oryginału, ale nie sądzę, by wersja Brubecka była aż tak bluesowa, jak ta zawarta na niniejszej płycie. A przecież pojawia się tu też kompozycja jednego z najwybitniejszych przedstawicieli bluesa - Blind Willie Johnsona, kompozycja Johnny Casha również ma bardziej bluesowy niż countrywesternowy nastrój. Tak więc, generalnie dużo na tej płycie bluesa. Przy czym nie jest to ani tzw. blues miejski, ani wiejski; nie ma też nic z białego bluesa Mayalla czy Claptona. O związkach muzyków z jazzem świadczą niekiedy zagrane frazy, które mogłyby znaleźć się na płytach wymienionych na wstępie zespołów.
Miło się tej muzyki słucha. Nawet bardzo miło. Niestety największym błędem tej płyty jest rozpoczynająca ją kompozycja Tronzo - Johnny Hornet. Ten trwający osiem minut utwór składa się z dwu sekwencji trzydźwiękowych granych przez Blake w kółko. Trudno też dopatrzyć się jakiegoś ciekawego i zmieniającego się podkładu, z całości wieje nudą. Nieciekawie wychodzi również utwór Cobaina - o ile dobrze sobie przypominam, nie pierwszy to raz, gdy kompozycje tego autora w jazzowych, czy szerzej nieautorskich interpretacjach tracą na sile wyrazu, a ich kompozycyjna ubogość wychodzi wówczas w dość rażący sposób.
Generalnie - średnio dobra płyta, od której nie należy oczekiwać nie wiadomo czego, dźwięków wybitnych, na miarę OBJAWIENIA. Kiedy nie będzie się oczekiwało hitchcockowskiego trzęsienia ziemi na początku, a następnie wzrastającego napięcia - bluesowaty nastrój tej płyty, przejrzyste aranżacje mogą dać dużo wytchnienia i przyjemności słuchania.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.