Julliana "Cannonballa" Adderley'a urodzinowy szkic

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Istnieje legenda o trzech wielkich muzykach: za kulisami jednego z nowojorskich klubów, tuż przed koncertem, do wyjścia na scenę przygotowują się Miles Davis i John Coltrane. Pewnie poprawiają włosy, sprawdzają czy marynarka dobrze leży i wymieniają ostatnie zdania przed graniem. I w trakcie tych niewinnych czynności, Coltrane miał zasugerować, że może jednak warto by spróbować czegoś innego niż zwykle, na którą to sugestię Davis nawet nie odpowiedział, tylko od razu ściął postawnego saksofonistę z nóg uderzając go pięścią w splot słoneczny. Davis sobie poszedł, uznając że sprawa została załatwiona dostatecznie klarownie, a do obolałego Coltrane’a podszedł trzeci wielki muzyk, dotychczas ukrywający się z tyłu – Thelonious Monk. Pianista podniósł saksofonistę i dodał: Nie powinieneś dawać się tak traktować. Kilka dni później Coltrane grał już z Monkiem. Ta historia, prawdziwa czy nie, jest w rzeczywistością historią innego muzyka, również wielkiego, choć może przez niego mniejsze „w” – Juliana „Cannonballa” Adderleya, który wskoczył na pusty po odejściu Coltrane’a, stołek.

Julian Adderley był urodzonym 15 września w 1928 roku mieszkającym na Florydzie, nauczycielem muzyki prowadzącym szkolny zespół Dillard High School w Fort Lauderdale, z czym radził sobie znakomicie („Cannonballem” został dość szybko, choć na początku był „Cannibalem”, ze względu na ilość jedzenia które rzekomo pochłaniał. „Cannibal” utrzymał się jednak tylko chwilkę, ponieważ szybko ewoluował w „Cannonballa”)

Był kimś na kształt lokalnego bohatera. Aż tu nagle, pewnego dnia w 1955 roku, przyjechał do zimnego Nowego Jorku i wybrał się do Cafe Bohemia, ze swoim saksofonem pod pachą, pełen nadziei, że może uda się pograć chwilkę z zespołem Oscara Pettiforda. Anegdota mówi, że saksofon przyniósł ze sobą głównie w obawie, że ktoś go ukradnie. Jakby nie było, saksofonista Pettiforda się spóźniał, menadżer klubu niecierpliwie zerkał na zegarek, przyszedł czas na objawienie się talentu Juliana, który od tamtego wieczoru stał się prawdziwą sensacją nowojorskiego klubu. Ani się obejrzał a już nagrywał dla wytwórni Savoy z własnym zespołem (w którego skład wchodził jego brat, Nat grający na kornecie) Zespół przetrwał do 1957 roku, kiedy władcza dłoń Milesa Davisa zarządziła nowy ład, stawiając Cannonballa w roli zastępcy obrażonego mazgaja Coltrane’a. Davis był przede wszystkim zaintrygowany silnymi bluesowymi inspiracjami saksofonisty. Brzmienie, które uzyskiwał było jedynym w swoim rodzaju połączeniem bluesowego zawodzenia z niezwykle radosną, pogodną opowieścią. Opowiadać zresztą lubił i potrafił; szczególnie o muzyce. Zdobywał sobie publiczność bezpretensjonalną autentycznością i chęcią edukowania – dbał o nią i jej odbiór muzyki, tłumacząc przed każdym utworem, co się będzie działo i dlaczego właśnie tak, a nie inaczej.

Coltrane wrócił po trzech miesiącach. Nadal obrażony, ale jednak wrócił. I wrócił z pompą bo niemal od razu zespół bogaty teraz i w Trane’a i w Cannonballa nagrał z marszu dwie płyty: „Milestones” i „Kind of Blue”. Płyty, trzeba przyznać, całkiem przyzwoite.

Jednak trzeba przyznać, że biografia Adderleya nie wydaje się szczególnie bogata, elektryfikująca. Raczej nikt o nim nie nakręci filmu. W porównaniu do swoich kolegów po fachu: Davisa, Coltrane’a, Evansa (z którym często i chętnie współpracował) czy Monka, Cannonball wydaje się postacią niezwykle spokojną i opanowaną. Może nie od parady był nauczycielem. Wyobrażam sobie jak, klasyczny pedagog, Adderley gasi konflikty między Davisem a Coltranem, pociesza smutnego i osamotnionego Billa Evansa, powtarzając że to wcale nie prawda że nikt go nie lubi.

Po odejściu z wielkiego sekstetu Davisa, podjął nową próbę założenia własnego zespołu – raz jeszcze przy pomocy Nata Adderleya. I tym razem poszło znacznie lepiej, choć znów narzuca się bardzo bezpieczny i kanoniczny dobór repertuaru, polegający na ogół na ogrywaniu klasycznych bopowych tematów. Jednak po nieszczęśliwym upadku wytwórni Riverside, Adderley podpisał kontrakt z Capitol Records i coraz bardziej zaczął odpływać w stronę wygodnictwa i najcieńszej linii oporu.

Ciekawie zaczęło się robić około roku 1966 i zwróceniem uwagi na fusion i elektro-jazz, pod wpływem eksperymentów Davisa uwieńczonych w końcu płytą „Bitches Brew”,  a także prac Coltrane’a i Shortera. Kompozycja pianisty, Joe Zawinula „Mercy, Mercy, Mercy” okazała się wielkim hitem, a zespół nabierał coraz większej śmiałości i pewności siebie odbijając coraz bardziej w stronę elektroniki, funku i nieraz mocnej awangardy.

Kto wie, jak rozwinęłaby się wyobraźnia Cannonballa Adderleya; w jakie rejony by się zapuściła i co z nimi zrobiła. Nie wiadomo, ponieważ projekt załamał się nagle i niespodziewanie w 1975 roku, gdy saksofonista zmarł na udar mózgu.

Jednak mimo masy rzeczy na głowie, dyktatury Davisa i zobowiązań, nie zarzucił pedagogicznej misji, udzielając się jako narrator serii filmów „The Child’s Introduction do Jazz” wydanej w Riverside.

Bawi i uczy.