Lauren Newton – W tym wszystkim jest też dużo poczucia humoru

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
Koho Mori

Lauren Newton nie jest piosenkarką. To artystka, która używa otaczających dźwięków, pojedynczych słów, a nawet samogłosek do kreowania pięknych, znaczących występów. Opowiedziała mi o swoim najnowszym albumie „Stormy Whispers”, codziennym życiu w Stuttgarcie, a także o wciąż ewoluującym języku improwizacji.

Twój ostatni album „Stormy Whispers” był nagrywany podczas festiwalu Ad Libitum w Warszawie. Co najlepiej pamiętasz z tego wydarzenia?

To był świetnie zorganizowany festiwal. Przyjaźni ludzie, ładna okolica, pomocna ekipa, świetne nagłośnienie a przede wszystkim bardzo skupiona i doceniająca publiczność. Dla mnie Ad Libitum okazało się też świetnym doświadczeniem, ze względu na to że mogłam tam wystąpić z Myrą Melford and Joëlle Léandre. To było moje pierwsze spotkanie z Myrą! Kiedy stanełyśmy na scenie, muzyka wystrzeliła z nas niczym wzbierający wulkan. Myślę, że tę energię słychać podczas pierwszego utworu „Whisper 1”.

Motto festiwalu brzmiało “Women Alarm!”. W moim odczuciu kobiet wciąż jest bardzo mało na scenie jazzowej. Są rzadko angażowane, zatrudniane.

Nie sądzę, że są za rzadko zatrudniane. Po prostu nie ma ich tylu co w innych dziedzinach sztuki, choćby muzyce klasycznej.

Wiele muzyków jazzowych chce wyjechać z Europy do Stanów. Ty zrobiłaś inaczej.  W latach 70. przeprowadziłaś się do Niemiec. Dlaczego?

Przybyłam do Stuttgartu, w Niemczech w 1974 roku. Było to możliwe, ze względu na program wyjazdu za granicę oferowany przez Uniwersytet w Oregonie, gdzie studiowałam muzykę. To był mój ostatni rok licencjatu. Po roku spędzonym w Niemczech zdecydowałam, że na magisterkę zostanę w Stuttgarcie. Podczas dwóch lat studiów magisterskich, bardzo zaangażowałam się w lokalną scenę. Wykonywałam wtedy współczesną muzykę klasyczną, ale też jazz-rock. Wkrótce ludzie zaczęli mnie rozpoznować ze względu na wykonywany materiał i styl improwizowania.

 

A jak czujesz się w Niemczech teraz? Czy to teraz Twój dom?

Jasne. Po tak długim czasie to moje miejsce na ziemi. Miejsce gdzie ludzie znają mnie i szanują moją pracę.

Twoja współpraca z Joëlle Léandre trwa już od wielu lat. Między Wami odczuwalna jest bardzo silna więź. Co zyskałaś dzięi tej przyjaźni i współpracy?

Z Joëlle pracujemy razem od 1994 roku. Rzeczą która nas łączy jest takie same podejśie do komunikowania się w muzyce. Już od pierwszego spotkania zdecydowałyśmy się na wspólne koncerty. Obie bezpośrednio wchodzimy w muzykę, kiedy gramy lub śpiewamy. Więc gdy gramy razem, efekt od razu się potęguje. Dotyczy to każdej sfery: energii, pomysłów, miłości do muzyki, radości z przeżywania danego momentu.

Czy kiedyś słyszałaś o tym, że Twoja muzyka jest za trudna albo zbyt zaawansowana? Jak na to reagujesz? Potrafisz komuś wytłumaczyć o co w niej chodzi?

To zależy kto mi mówi, że moja muzyka jest „zbyt zaawansowana”. Jasne, że jeśli ktoś nigdy nie słuchał muzyki improwizowanej z otwartą głową, rozmowa na ten temat może być wyzwaniem. Jestem świadoma, że większość ludzi chce być raczej zabawiana, niż „pracować” podczas słuchania muzyki improwizowanej. Dla niektórych bardzo trudne może okazać się wyzbycie założeń na temat tego, czym muzyka „powinna być” i zezwolenie na to by muzyka mówiła sama za siebie. Nie chcę tu nikogo przekonywać. Moja muzyczna ekspresja jest jaka jest i wciąż się zmienia, ewooluje. Co może być bardziej ekscytującego? John Cage powiedział kiedyś „Nie rozumiem dlaczego ludzie boją się nowych pomysłów. Ja boję się tych starych.” Bez nowych pomysłów nie będzie żadnego rozwoju, radości, odkrywania samego siebie w najszczerszym znaczeniu tego słowa. Słowa Cage’a dobrze odnoszą się do teraźniejszości.

Jaką rolę w Twojej muzyce odgrywa „znaczenie słów” ?

Już na początku moich studiów muzycznych, w muzyce klasycznej szukałam repertuaru który jest pozbawiony słów. Było to praktycznie niewykonalne. Kiedy zaczęłam interesować się „jazzową sceną” okazało się, że to idealna okazja by używać głosu jako instrumentu. Muzycy z którymi wówczas współpracowałam, bardzo mnie do tego zachęcali. Kiedy stałam obok instrumentalistów zawsze uważnie ich słuchałam. Chciałam w ten sposób rozwinąć moją technikę wokalną i mój własny pozbawiony słów język, taki który pozwoli mi wyrazić moje pomysły i uczucia. W latach 70. i 80. było naprawdę niewielu wokalistów, którzy w ten sposób myśleli o śpiewie. Wystepowałam wówczas z Vienna Art Orchestra, gdzie pracował kompozytor Mathias Rüegg. Pisał dla mnie bardzo awangardowe partie. Kocham wyzwania i szybko okazało się, że to dla mnie doskonała okazja by trochę poeksperymentować ze słowami. Sposób w jaki wykorzystuje słowa w swojej muzyce zawsze zależy od sytuacji, ludzi z którymi występuję, a nawet od widowni. Czasami przeistaczam słowo na wiele sposobów, innym razem w całym utworze używam tylko tylko jednego słowa, po to by słuchacz mógł je w intuicyjny sposób zrozumieć, jak w anagramie albo grze słownej. Czasami śpiewam albo nawet czytam tekst, który mi się podoba, jest w mojej estetyce. Możliwości są nieskończone, tym bardziej jeśli chcę połączyć lub zmienić śpiewanie w mówienie bez słów. W tym wszystkim jest też dużo poczucia humoru.

Słyniesz też z intepretacji poezji Ernsta Jandla. Jak wygląda proces pracy nad poezją w Twoim przypadku?  

Tak, pracowałam z Ernstem Jandlem. To austriacki poeta, który od wielu lat inspiruje mnie swoją wizualną wersją poezji, eksperymentalnymi pracami słownymi i oryginalnym sposobem recytacji. To był dla mnie wielki zaszczyt uczyć się od niego, doświadczać jego pracy i występować razem z nim. Trzy rzeczy w szczególności zainspirowały moją własną pracę: poezja wizualna, która skupia się na pojedynczych literach albo brzmieniu spółgłosek; rytmizacja w jakiej Ernst czytał swoją poezje, a także jego bardzo dokładny sposób przekazywania treści publiczności. Po śmierci Jandla w 2000, kilkukrotnie wykonywałam solowy program z jego poezją. Ale zawsze czułam jego obecność. Uczę się dostrzegać, słuchać, doświadczać wszystkich możliwości razem z moim głosem, we wszystkim szukając muzycznego podłoża. Ernst Jandl nadal jest dla mnie wielką inspiracją.

Jak Covid-19 wpłynął na Twoje muzyczne życie?

Odwołano mi sześć koncertów, więc zdecydowałam że czas siedzenia w domu wykorzystam na pracę nad moją książką, nad którą pracuję już od 25 lat. Mam nadzieję, że to dobra okazja by ją skończyć i niebawem wydać.