Jazztopad w NYC: Ragtimerzy z nad Wisły
Po dwóch wieczorach w Jazz at Lincoln Center, gdzie wysoka frekwencja była niemal gwarantowana, nowojorska odsłona festiwalu Jazztopad przeniosła się do Joe’s Pub w East Village - klubu działającego przy Public Theater - scenie, o której poczynaniach pisały niedawno agencje prasowe na całym świecie, a to za sprawą ich wystawienia „Juliusza Cezara”, w którym rzymski imperator upodobniony został do Donalda Trumpa. Dziś jednak w repertuarze Public widniały dwie inne pozycje. O 19:00, na dużej scenie „Hamlet” a pół godziny później, na scenie klubowej Joe’s Pub - Marcin Masecki featuring Jerzy Rogiewicz: Ragtime.
Gdyby bardzo mocno zmrużyć oczy Joe’s Pub może przypominać trochę Bar Studio, w którym często rezyduje Masecki w Warszawie. To miejsca o podobnej wielkości, oba działają przy teatrach, oba mieszczą się w gmachach z historyczną przeszłością i niebanalną, monumentalną architekturą. O ile jednak publiczności Baru Studio Marcina Maseckiego i Jerzego Rogiewicza przedstawiać chyba nikomu nie trzeba, o tyle relacja z publicznością Joe’s Pub była niezapisaną kartą.
Przywożenie ragtime’ów z Polski do Nowego Jorku wydawać może się wydawać niepoważne - tak jakby chcieć podbić Lizbonę fado w wykonaniu artystów z Mirkonezji. W Joe’s Pub szybko jednak okazało się, że to koncepcja absolutnie uzasadniona a wręcz doniosła.
Ale najpierw dygresja.
W dniu koncertu na łamach New York Timesa ukazał się obszerny portret pianisty Craiga Taborna - chyba najbardziej obszerna dotąd publikacja na temat tego, jednego z najciekawszych, najbardziej oryginalnych muzyków tak swojego pokolenia jak i instrumentu, który od ok 30 lat skutecznie rozwijają własną formę muzycznej ekspresji. Taborn ma bez wątpienia odrębny, rozpoznawalny język muzyczny. Jednak jest on w widoczny sposób wyrosły z amerykańskiego kulturowego drzewa. Tak samo widoczne było w Joe’s Pub jak z innego pnia pnie się język pianistyki Marcina Maseckiego - jak nie-amerykańskie jest to granie, co w jazzie nie jest ani tak częste ani proste. Słychać było to od pierwszych solowych fraz Marcina, które otworzyły ragtime’owy koncert. No właśnie, pierwsze ragtime’owe motywy zabrzmiały może po 10 minutach koncertu. Wpierw Masecki dał się publiczności osłuchać z brzmieniem swojego muzycznego języka.
Prezentujemy dziś państwu nasze podejście do gatunku ragtime’ów, wykorzystując utwory Jamesa P. Johnsona - jednego z moich bohaterów - a także polskie kompozycje z lat 20tych i 30tych, gdy ragtime’y były bardzo popularne także w Polsce - zapowiedział ze sceny pianista Następnie owym polskim ragtimem okazała się interpretacja szlagieru jidysz „Bei Mir Bist Du Schoen”. W wersji Maseckiego i Rogiewicza temat skrywał się i powracał spomiędzy improwizacji. Muzyka rozgrywała się w zupełnie i innych rejonach niż świergoczące Andrews Sister. Nie było tu żadnych żydowskich stylizacji pod publiczkę. Po prostu: melodia pochodzącego z dzisiejszych terenów Ukrainy Scholoma Sekundy jako część kanonu muzyki czasów międzywojnia, stała się wehikułem dla gry dwójki improwizatorów.
Dalej płynęły melodie zarówno Adama Astona jak i Jamesa P. Johnsona - przefiltrowane przez wrażlwość Maseckiego i Rogiewicza.
Kierując te słowa do Czytelników Jazzarium.pl nie muszę rozpisywać się nad podejściem do pianistyki, które od lat praktykuje Marcin Masecki, ale przecież ta - nazwijmy to skrótowo: dekonstrukcja - dla widowni Joe’s Pub była czymś zupełnie nowym. Tym bardziej, gdy dotyczyła ona ich własnego matecznika: świata ragtime’ów. Ragtime’y są wszak formą skonwencjonalizowaną - z pewnymi schematami, formami czy wreszcie standardami. Wpuszczenie w ten kod wirusa Marcina Maseckiego dało efekt świeżości i oryginalności, łącząc techniczną biegłość z błyskotliwością improwizacji.
Piszę tu głównie o Maseckim, bo to siłą rzeczy to jego fortepian nadawał wczorajszemu koncertowi ton. Ale przecież obserwowanie na scenie Jerzego Rogiewicza sprawiało przyjemność nie mniejszą. Perkusista zdecydował się na, pozornie skromny, zestaw: dwa talerze, werbel, bęben basowy. Jednak przy użyciu minimalnych środków, unikając oczywistych rozwiązań, potrafił Rogiewicz stworzyć wokół charakterystyczną aurę. Był w tym doskonałym partnerem dla Maseckiego.
Dla tych, którzy przywykli do muzyki Maseckiego jako do zabawy, mocno nonszalanckiej gry, ten koncert mógł momentami wydawać się dość ciężki. Muzycy przedstawili oto program - tak w rozumieniu wewnętrznej dramaturgii samego koncertu jak i nawet pewnych muzycznych tez, które odczytywać mogła publiczność. Co można dziś dosłyszeć w muzyce jazzowej lat międzywojnia? Jak bliskie mogą być relacje kompozytorów, których dzieliło na pozór wszystko - od Oceanu, mierzonego dniami i nocami rejsu transatlantyckim okrętem, po pochodzenie i krąg kulturowy, w którym wyrastali. Wreszcie, że potrzebnych jest dwóch muzyków z Polski by wyłożyć to wszystko - i wiele więcej - w języku jazzowych ragtime’ów. Dla mnie jednak był to chyba najlepszy koncert Maseckiego, jaki widziałem.
Tegoroczna edycja Jazztopad Festival została zorganizowana przez Narodowe Forum Muzyki i Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku we współpracy z Jazz at Lincoln Center, National Sawdust, The Jazz Gallery, Joe’s Pub w The Public Theater, Millennium Stage w Kennedy Center, Victoria Jazz Festival and TD Vancouver International Jazz Festival. Partnerzy: Instytut Adama Mickiewicza / Culture.pl, Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Waszyngtonie
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.