Jazztopad w Nowym Jorku: Na dachu jazzowego świata. Wójciński/Szmańda Quartet i Stryjo w Jazz at Lincoln Center
Oślepia nas zachodzące słońce, odbijające się od szklanych tafli drapaczy chmur. Wielkie okna są tu jak płótna, na których ktoś wymalował panoramę Manhattanu. Zaraz po drugiej stronie ulicy zaczyna się Central Park. Choć to tylko piąte piętro, wydaje się, że jesteśmy na dachu świata.
To być może najbardziej jazzowe miejsce na świecie: tak jak metr w Sèvres, tak tu, na scenie Dizzy’s Jazz Club Coca-Cola, prowadzonym przez Jazz at Lincoln Center, prezentowany jest jazzowy wzorzec. Przychodzą tu zarówno turyści z całego świata, jak i prawdziwi nowojorczycy, o twarzach wyjętych z kadrów Brooklyn Boogie. Wszscy oni chcą posłuchać jazzu - czy raczej: Jazzu. Przez dwa dni swoją wykładnię gatunku prezentowali polscy muzycy - Wójciński/Szmańda Quartet i Stryjo. Tak rozpoczęła się trzecia nowojorska edycja wrocławskiego festiwalu Jazztopad.
Oba polskie zespoły prezentowały się w Dizzy’s czterokrotnie: każdego wieczora w dwóch około 30-minutowych odsłonach. Kwartet Wójciński/Szmańda (bracia Wójcińscy: Szymon - fortepian, Maurycy - trąbka, Ksawery - bas - oraz Krzysztof Szmańda - perkusja) i Stryjo (Nikola Kołodziejczyk - fortepian, Maciej Szczyciński - kontrabas, Michał Bryndal - perkusja) łączy punkt wyjścia: improwizacja. Bez wstępnych założeń, przygotowanych wcześniej scenariuszy muzycy spotykają się by wspólnie stworzyć wspólną, kolektywną muzyczną całość. Jednak od pierwszych chwil słychać wyraźnie, jak różne drogi obierają te dwie formacje.
Stryjo to specyficzna muzyczna gra. Muzycy bardzo silnie dążą do stworzenia melodyjnych, jazzowych kompozycji, które wydarzają się tylko tu i teraz.
- Wśród publiczności koncertów jazzowych jest pewna ilość osób, która podchodzą do muzyki z pewnym dziecięcym entuzjazmem. To jest super. - mówi Nikola Kołodziejczyk - Jednak duża część bardziej wyrobionej publiczności szybko orientuje się gdzie pojawia się temat, gdzie improwizacje. Głównym zajęciem staje się dla niej zrozumienie formy utworu i przekonanie się jak zespół wykonał swoje zadanie. Nie jest to płynięcie z falą muzyki, ale analityczne pojęcie, które przysłania gdzieś emocje związane z odbiorem muzyki. To jest pewien standard odbioru słuchacza muzyki jazzowej - diagnozuje pianista - Natomiast kiedy zaczynamy grać jako Styjo, to po tym momencie, w którym wszyscy są przekonani, że ta muzyka jest skomponowana i zapisana, wtedy ludzie zaczynają widzieć, że muzyka naprawdę dzieje się tu i teraz. Podejmują z nami wtedy tę wyprawę, w której są na ostrzu noża - widzą, że my też nie wiemy co się za chwilę wydarzy. Przestaje mieć znaczenia, to czy zagramy dobrze materiał, który mieliśmy przygotowany, bo nie mamy go przygotowanego, tylko zaczyna mieć znaczenie to w którą stronę ten materiał zmierza. Publiczność zaczyna odczuwać podobną frajdę jak my. Cieszą się z znalezisk, które w tej podróży spotykamy przy drodze. że dotarliśmy do jakiejś pięknej melodii, która się narodziła, oczywiście przez przypadek, i doceniają muzykę tu i teraz - pointuje Kołodziejczyk.
Podczas koncertów w Dizzy’s widać było jednak, że Stryjo trzyma się pewnych stylistycznych założeń. Prymat melodii nad poszukiwaniami w innych elementach składowych dźwiękowej ekspresji działa na muzykę jak lonża. Tworzenie muzyki ma tu znamiona rozwiązywania układanki, gry, przechodzenia labiryntu. Całość spotkała się z bardzo ciepłym przyjęciem publiczności.
Kwartet Wójciński/Szmańda nie szuka rozwiązań, ani nie gra w żadną grę. Choć, pisząc o tym zespole, chciałoby się uniknąć oczywistych odniesień do więzów krwi, łączących 3/4 kwartetu, to jednak jest w ich spotkaniu na scenie coś ze wspólnego, rodzinnego muzykowania - w najlepszym możliwym sensie. To muzyka spotkania i rozmowy. Nie ma ona celu ani zadania do zrealizowania. Każdy z członków zespołu, na równych prawach, może snuć swoją opowieść, do której pozostali mogą się przyłączyć. Czasem jest to opowieść czerpiąca z języków pianistycznej klasyki, kiedy indziej ton nadaje jej trąbka, zasłuchana może w muzyce Dona Cherry, a może w kwintecie Davisa z Shorterem? Ksawery Wójciński raz wylewa mocny fundament pod wielopiętrowy gmach konstruowany przez braci, a kiedy indziej jest solistą, ciągle szukającym nowych form ekspresji, nowych brzmień i znaczeń w języku kontrabasowym.
Przyjemnie było obserwować jak muzyka kwartetu zmienia się w miarę oswajania z przestrzenią Dizzy’s Club Coca Cola. W pierwszym secie czuło się pewną tremę - która jednak nie przeszkadzała muzyce. Nadawała jej może pewnych konkretniejszych, zwięźlejszych ram. Kiedy w przerwie muzycy przez dobre pół godziny odbierali gratulacje od amerykańskich, japońskich czy argentyńskich słuchaczy, ta fala akceptacji i uznania wpłynęła wyraźnie na drugi, odprężony set pełen kolektywnej, radosnej improwizacji.
Z jednej strony, to wożenie drewna do lasu, czy sprzedawanie śniegu Eskimosom: jazz z Polski w jego niekwestionowanej stolicy - Nowym Jorku. Z drugiej to najlepszy dowód na siłę i potencjał muzycznej improwizacji: nie ważne skąd jesteś, na jakiej muzyce wyrosłeś, jakie odebrałeś wykształcenie: na jazzowej scenie wszyscy jesteśmy równi. A w Dizzy’s widać było to w sposób szczególnie dobitny.
Przed nami jeszcze 3 dni polskiej misji jazzowej, organizowanej przez festiwal Jazztopad i Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku. W piątek w Joe’s pub ragtime’y zagrają Marcin Masecki i Jerzy Rogiewicz. W sobotę w Jazz Gallery Wójciński/Szmańda Quartet spotka się na scenie z Erikiem Friedlanderem a w niedzielę w National Sawdust Lutosławski Quartet zagra z Sylvie Courvoisier i Markiem Feldmanem.
Tegoroczna edycja Jazztopad Festival została zorganizowana przez Narodowe Forum Muzyki i Instytut Kultury Polskiej w Nowym Jorku we współpracy z Jazz at Lincoln Center, National Sawdust, The Jazz Gallery, Joe’s Pub w The Public Theater, Millennium Stage w Kennedy Center, Victoria Jazz Festival and TD Vancouver International Jazz Festival. Partnerzy: Instytut Adama Mickiewicza / Culture.pl, Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Waszyngtonie.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.