Jazztopad 2022 weekend pierwszy.
W piątek 18 listopada rozpoczęła się 19ta już edycja Jazztopadu. Wrocławski festiwal tradycyjnie w różnorodnym programie ma koncerty duże (w głównej sali Narodowego Forum Muzyki), średnie (sala kameralna), małe (klubowe jam sessions w Mleczarni) i najmniejsze (domowe koncerty niespodzianki – zaplanowane na drugi weekend festiwalu). Zaczynamy oczywiście od mocnego uderzenia bo koncertem otwarcia jest występ niewątpliwie jednej z najbardziej cenionych obecnie wokalistek jazzowych – Dee Dee Bridgewater.
Rozpoczęła wyśmienicie od dynamicznej wersji Afro Blue. Utwór znany w jej wykonaniu z bardzo dobrej płyty Red Earth, ale warto wspomnieć, że to również tytuł jej debiutanckiej płyty, wydanej oryginalnie tylko w Japonii w 1974 roku, niedawno wznowionej w formacie winylowym i CD przez label Mr Bongo specjalizujący się we wznowieniach pozycji rzadkich i nietuzinkowych – zachęcam, żeby sięgnąć bo do dziś to jedna z najbardziej odważnych pozycji w bogatej dyskografii wokalistki.
Koncert Jazzopadowy to może nie greatest hits, ale na pewno przegląd ostatnich projektów. Możemy zgrabną wyliczankę zrobić - był i hołd dla Elli (Slow Boat To China). Energetyczna, gospelowa wersja kompozycji Billie Holliday (God Bless The Child). Monkowski klasyk „Blue Monk”. Tribute dla artystycznego stylu Betty Carter (Sometimes I'm Happy). Zmysłowe latino (Besame Mucho). Urocza piosenka francuska (La Mer). Jest żartobliwa konferansjerka, czasami odrobinę wzruszenia (Bridgewater często nawiązywała do tego, że ostatni raz we Wrocławiu była 22 lata temu i miasto bardzo dobrze wspomina). Im bardziej repertuar oddalał się klasycznej jazzowej piosenki tym było ciekawiej – jak w kompozycji Wayne'a Shortera zaśpiewanej z własnym tekstem artystki (utwór ma 2 tytuły w efekcie czego nie pamiętam żadnego). Na zakończenie (prawie) Bridgewater przespacerowała wśród pierwszych rzędów w rytm nowoorleańskiego funku piosenki Harry Connicka Jr. „One Fine Thing”.
Napiszę wprost - jest niebezpiecznie blisko jazzu zbyt eleganckiego, żeby mógł być intrygujący. Ale Dee Dee to diva, i choć muzyka jest głównie hołdem złożonym przeszłości to jej charyzma nadaje jej wciąż aktualnego blasku – Dee Dee na scenie to autentyczny żywioł, brawura, po prostu gwiazda. Cynicznie chciałem przejść obok tego koncertu obojętnie, ale kiedy wybrzmiała ostatnia piosenka to stwierdzić musiałem, że bawiłem się co najmniej dobrze – bo 2 godziny minęły nie do końca wiadomo kiedy (poziomem zaraźliwie pozytywnej energii Dee Dee mogłaby obdarować kilka zdecydowanie młodszych zespołów).
Warto wspomnieć, że wokalistce towarzyszyły scenie trzy młode artystki – Carmen Staaf (piano), Rosa Brunello (kontrabas), Evita Polidoro (perkusja), z których każda mogła zaprezentować solidny jazzowy warsztat, choć, co oczywiste, gwiazda tego wieczoru była tylko jedna.
Dzień drugi to koncert Nduduzo Makhathini kwartet, na który czekałem szczególnie. Pianista z RPA wydał w ostatnich latach dwie płyty dla Blue Note (na łamach Jazzarium pisałem o pierwszej z nich „Modes Of Communication”. Muzyka Nduduzo ma swoje korzenie w jazzie oraz tradycji afrykańskiej. To oczywiście nie jest nowe połączenie, ale Nduduzo znajduję sposoby, żeby nadać mu bardzo osobisty, szczery charakter.
Jeśli chodzi o jazzową tradycję, to słychać tu ogromną fascynację modalną stylistyką McCoy Tynera i jego projektów z lat 70tych, choć Nduduzo często unika klastrowych uderzeń a melodie grane single note przywołują też na myśl wpływy Monkowskie.
Ważniejszy dla artystycznej tożsamości pianisty jest element afrykański, który przejawia się w myśleniu o muzyce, w którym słowa klucze to rytuał, wspólnota, komunikatywność. Nduduzo sam o tym też opowiadał w trakcie koncertu, ale to wszystko, wybrzmiewa w melodiach, słowa są zbędne zasadniczo (choć na płytach pianista sięga często po komunikatywną formę piosenki, a na koncercie też zdarza mu się śpiewać).
Pianiście towarzyszy wyborna sekcja, Chad Taylor na bębnach oraz, nieznany mi wcześniej kontrabasista Zwelakhe-Duma Bell le Pere wygrywają idealnie groove, który jest krwiście jazzowy jak i plemiennie etniczny. Bardzo dobre wrażenie sprawił też saksofonista Logan Richardson, przypominający trochę Carlosa Warda może z jego współpracy z Abdullahem Ibrahimem. To oczywiste odniesienie w kontekście południowoafrykańskiego jazzu – muzyka Makhathiniego zazwyczaj brzmi odrobinę poważniej niż klasyczny Soweto Jazz, ale fragmentami te nawiązania są też czytelne.
Nie będę ukrywał – koncert był dla mnie wzruszający, ale zdaje się nie tylko dla mnie. Publiczność wyklaskała, niespodziewanie, drugi bis, który Nduduzo zagrał sam, lirycznie, ciepło, zachęcając wszystkich do wspólnego śpiewu prostej melodii. Dusza człowiek.
Na marginesie – koncert był podobno nagrywany, ale nie wiem czy ktoś uprzedził saksofonistę, bo ten sporo partii dogrywał stojąc z tyłu – efekt sceniczny jest, ale chyba materiału na płytę z tego nie będzie, a szkoda.
Pierwszy weekend festiwalu kończy występ jeszcze jednej formacji z Południowej Afryki – The Brother Moves On. Przed koncertem przyznam od razu nie odrobiłem pracy domowej – kluczowe w line-upie wydawały mi się dwa saksofony, a tymczasem frontmanem i liderem grupy jest Siyabanga Mthembu – znany z grupy Shabaka and the Ancestors (grali na Jazztopadzie również, kilka lat temu). Muzycznie słychać tu spore pokrewieństwo, ale saksofony zazwyczaj pełnią rolę chórków, a energetycznie napędza wszystko potężnie brzmiąca sekcja – bas elektryczny i perkusja (z pełnym naciskiem na stopę i mocny werbel). Jest głośno, jest tłusto. Jeśli chodzi o intensywność przypomina mi się współpraca Calvina Westona i Jamaaladeena Tacumy. Na koncert niestety z powodu zawirowań logistycznych nie dotarł gitarzysta, ale nie było poczucia jakiegoś braku. Wokal – bas – perkusja na dobrą sprawę wypełniały całkowicie przestrzeń, zostawiając trochę miejsca na partię dwóm saksofonom. Groove jest niepodważalny tutaj, wszystko inne schodzi na dalszy plan. Czasami pojawiają się jeszcze harmoniczne przyśpiewki rodem z Ladysmith Black Mambazzo.
The Brother Moves On gra muzykę porywająca do tańca, choć nie stroni od gorzkich politycznych, społecznych tematów czy duchowej refleksji. To muzyka zaangażowana, w której wciąż jest ta wspaniała wiara, że sztuką może zmieniać świat. A przynajmniej warto próbować. Na pewno warto pójść na koncert.
Warto myślę też czekać na kolejne festiwalowe dni, bo już niedługo na przyjeżdża do Wrocławia sam Hamid Drake, który zagra we Wrocławiu 6 (słownie: sześć!) koncertów. O czym nie omieszkam słów kilka spisać niedługo. Przy czym mam nadzieję, że nikomu z czytelników Jazzarium tego akurat artysty przedstawiać nie trzeba.
Jazztopad
NFM Wrocław
18.11 Dee Bridgewater
Carmen Staaf – piano, Rosa Brunello – kontrabas, Evita Polidoro – perkusja
19.11 Nduduzo Makhathini Quartet
Nduduzo Makhathini – fortepian, Logan Richardson – saksofon altowy, Zwelakhe-Duma Bell le Pere – kontrabas, Chad Taylor – perkusja
20.11 The Brother Moves On
Simphiwe Tshabalala – perkusja
Siyabonga Mthembu – wokal
Ayanda Zalekile – gitara basowa
Mthunzi Mvubu – saksofon altowy, flet
Muhammad Dawjee – saksofon altowy
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.