Critical Level i Napiórkowski & Lesicki na Majówce Jazzowej w gdańskim klubie Żak

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Odbywająca się pod szyldem Festiwalu Jazz Jantar „Majówka Jazzowa” ma w tym roku program krótki - bo trzykoncertowy - ale nie pozbawiony konkretów. Dla kolejnego potwierdzenia nader jasnego faktu, że w gdańskim Żaku wiedzą, o co w jazzie chodzi, wystarczy wymienić nazwisko Gary’ego Peacocka, który zagra w trio z Marc’iem Coplandem i Joey’em Baronem w najbliższą niedzielę. Tymczasem wczoraj na scenie Sali Suwnicowej pojawił się duet gitarowy Marek Napiórkowski & Artur Lesicki oraz trójmiejska grupa Critical Level.

Chlubnej tradycji stało się zadość, jako że koncert Critical Level określony został jako premierowy. Debiutancka płyta grupy, Golden Goal ukazała się co prawda we wrześniu ub. roku, a zespół ma za sobą kilka lokalnych występów, niemniej – jak padło ze sceny – panowie tak bardzo chcieli zrobić premierę właśnie w klubie Żak i przed „ruszeniem w Polskę” sprawdzić się przed własną, trójmiejską publicznością, że z żywą prezentacją materiału szerszemu światu czekali aż do maja. Z jednej więc strony premiera, z drugiej – sprawdzian, choć akurat w tym przypadku była to daleko idąca kokieteria. Dlaczego? Ano dlatego, że za zadziorną nazwą grupy nie kryją się żądni sławy nieopierzeni młodzieńcy, a muzycy z doświadczeniem i tytułami, z dwójką absolwentów słynnej katowickiej Akademii Muzycznej (w tym lider zespołu, kontrabasista i doktor sztuk muzycznych Piotr Kułakowski oraz klawiszowiec Artur Jurek) włącznie. Skład uzupełniają perkusista Roman Ślefarski oraz zdecydowanie najmłodszy w tym gronie trębacz Emil Miszk. Zespół o takich kwalifikacjach grać potrafi i wstydu przynieść nie może. Nie można dać się zwieść demonstracyjnej pozie na „jazzowy luz” (vide:komiksowa okładka płyty i koncertowa konferansjerka lidera), bo luzu tu jak na lekarstwo. Critical Level to mainstreamowi profesjonaliści o bardzo poważnym podejściu do sprawy, grający jasno i precyzyjnie. Zaprezentowane podczas koncertu kompozycje (wszystkie 6 utworów, które złożyły się na płytę) odznaczały się klarowną, czytelną strukturą, niepozbawione były wszakże pewnej dozy smaczków. Interesujące były na przykład utrzymany w żywszym tempie, groove’owy Golden Goal, z drugiej zaś strony: balladowy Zapach Śniegu. Do gry dużo świeżości wprowadzał w pierwszym rzędzie wysunięty na front Emil Miszk, którego lekkości fraz nie stłumiła panująca na scenie dyscyplina. Ciekawym i uwalniającym momentem był zwłaszcza wyimprowizowany wstęp do „Reinkarnacji”, który trębacz zagrał w duecie z Romanem Ślefarskim. Gdyby jazz nadawano w komercyjnych stacjach, Critical Level byliby pewnie nadawani w prime time. Póki co – słuchaczy muszą szukać raczej w klubach jazzowych, a podczas zbliżającej się trasy z pewnością ich znajdą.

 

Drugi z koncertów był ukłonem Żaka w stronę fanów brzmień gitarowych. Te, za sprawą Marka Napiórkowskiego i Artura Lesickiego wystąpiły w czystej, niczym niezmąconej postaci. W wydaniu, dodajmy, wirtuozerskim, bo Marek Napiórkowski należy do kategorii muzyków, o których pasuje określenie, że są „z wysokiej półki”. Tych mających ogromne możliwości techniczne, grających gładko i z elegancją. Po prostu: ładnie. I to słowo pasuje do koncertu chyba najbardziej. Dialogi Napiórkowski – Lesicki, choć ten drugi najczęściej pełnił rolę akompaniatora (co też zresztą, na takim poziomie, jest sztuką samą w sobie), skonstruowane zostały z pewną misternością, nie mówiąc już o zdobnych w detale partiach solowych prowadzącego. Utwory z nominowanej do Fryderyka płyty Celuloid, takie jak „Nim wstanie dzień” Krzysztofa Komedy, muzyka z „Lalki” autorstwa Andrzeja Kurylewicza, czy kompozycja Wojciecha Kilara ze „Śmierci i Dziewczyny” Polańskiego zagrane z klasą i naturalnością wprawiły salę w błogi komfort. Tak ułożeni muzycy mogą oczywiście pozwolić sobie na odrobinę humoru czy ekstrawagancji, jakimi było zagranie krotochwilnej „Wojny Domowej”, wplecenie motywu z „Isn’t She Lovely” Steviego Wondera w (bodajże) melodię z „Człowieka z Żelaza”, czy też „Time After Time” Cindy Lauper na bis. Poczucie humoru to wszak oznaka inteligencji, a taką ta nie pozbawiona ambicji muzyka relaksacyjna, swoista kwintesencja smooth & gentle właśnie była.