ATOMIC w Alchemii - jazzowa gwarancja jakości
Weekend majowy uderzył pełną siłą ale minął równie szybko niestety co przyszedł i można powrócić myślami do koncertu, który miał miejsce w zeszłym tygodniu w krakowskiej Alchemii.
Zacznijmy od pewnej refleksji. Takie czasy mamy dla muzyki improwizowanej, że zanim muzycy mogą się spotkać na scenie, ma miejsce improwizacja inna, zakulisowa, natury logistyczno - ekonomicznej. Sprzyja to kameralnym występom (trio to już tłum), sprzyja to nowym muzycznym ad hoc sytuacjom a te mogą byc początkiem wspaniałych przyjaźni, nie jest to też sytuacja zupełnie nowa bo bywało już przecież w zamierzchłych jazzowych czasach, że wędrowny solista grał z lokalną sekcją w każdym kolejnym mieście).
W zakreślonej powyżej sytuacji w istnieniu takiego zespołu jak Atomic jest coś pięknie na przekór. Klasyczny zestaw instrumentów saksofon - trąbka - piano - bass - perkusja, uświęcony w jazzowej historii przede wszystkim przez dwa wielkie kwintety Milesa Davisa (ale i wiele innych wybitnych zespołów, np składy Arta Blakey’a). Razem już przez 16 lat, około 10u płyt, kilkadziesiąt kompozycji, kilkaset koncertów. Atomic na przekór czasom pokazują, że idea working bandu jest w jazzie wiecznie żywa.
Atomic to Fredrik Ljungkvist (saksofon tenorowy, klarnet), Magnus Broo (trąbka), Havard Wiik (fortepian), Ingebright Haker-Flaten (kontrabas) i Hans Hulbœkmo (perkusja, zastąpił Paala Nilssen-Love, jedyna zmiana personalna w historii zespołu). Ich muzyka Jest pełna szacunku dla historii, pełna energii, kolorów. Łączy free-jazzowa ekpresję, język post-bopu, europejskie wyczucie harmonii. A możnaby nawet zaryzykować upersonifikowanie tych elementów - radosną freewolność uwielbia Magnus Broo, Fredrik Ljungkvist eleganckim frazowaniem przywołuję jazzową tradycję a Havard Wiik przy fortepianie czuwa nad wysmakowanymi harmoniami - to oczywiście role umowne i często naprzemienne. Do tego puls trzyma wyśmienicie sekcja, o która chyba najbardziej się obawiałem - bo wydawałoby sie przecież, że odejście z zespołu muzyka tego kalibru co Paal Nilssen-Love musi być pozostawić lukę słyszalną. A tymczasem młodzik Hans, skubany, gra ze swadą i energię i wyobraźnią a jednocześnie bardziej swinguje niż Paal, co do formuły brzmienia Atomic pasuje wyśmienicie.
Tych którzy znają Atomic (zespół grał w Alchemii już kilka razy, choć od ostatniej wizyty lat już kilka minęło) ten koncert na pewno nie zaskoczył. Ale też nie zawiódł. Atomic to jazzowy znak jakości. Miło w tym nieprzewidywalnym jazzowym świecie mieć czasem jakieś punkty oparcia. Koncert Atomic to pewna porcja przedniego grania. Jazzowa gwarancja jakości i satysfakcji.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.