Brotzmann / Adasiewicz / Noble w Alchemii - muzyka jak objawienie.

Autor: 
Urszula Nowak
Autor zdjęcia: 
mat.prasowe

Pomimo zmęczenia i przygód w podróży do Krakowa, Peter Brotzmann/Steve Noble/Jason Adasiewicz Trio dało wczoraj wspaniały koncert w klubie Alchemia, w ramach 9. Krakowskiej Jesieni Jazzowej. Pozostał niedosyt, który w tym wypadku jest prawdopodobnie miarą potrzeby na tak znakomite doświadczenia muzyczne w Polsce.

Sala koncertowa klubu Alchemia zapełniała się na kilkadziesiąt minut przed godziną 20:00. Z dziennikarskiej ciekawości przyglądałam się wchodzącym i na pierwszy rzut oka widać było, że część widowni to ludzie z tak zwanego (zresztą bardzo niepięknie) „przypadku”. Krakowska Jesień Jazzowa, brzmi dostojnie. Zabrzmiało, ale oczywiście po pierwszych kilku minutach koncertu Tria publiczność uszczupliła się o kilka miejsc. Moim skromnym zdaniem powinni być dzisiaj w kiepskim nastroju, w związku z utraconą okazją na przeżycie czegoś niezwykłego, oczyszczającego. Czy są? Ich sprawa.

O 20:30 na scenę wyszedł Pan Marek Winiarski, dyrektor artystyczny Krakowskiej Jesieni Jazzowej, by przeprosić za opóźnienie, spowodowane przygodami Petera Brotzmanna w drodze do Krakowa. Muzyk podróżował samolotem z Niemiec do Polski, a podróż trwała… 12 godzin. Zmęczony, ale oczywiście cudownie profesjonalny saksofonista pojawił się w towarzystwie perkusisty Steve’a Noble’a oraz wibrafonisty Jasona Adasiewicza. Wiedzieliśmy już, że zamiast dwóch setów usłyszymy jeden, dłuższy, dlatego tym bardziej zachłanni byliśmy każdego dźwięku. Jeśli dodam, że płyta „Mental Shake” nagrana przez obecne wówczas na scenie trio, od kilku miesięcy wstrząsa moim umysłem, być może jeszcze dokładniej wyobrazicie sobie Państwo, co to było za napięcie i gorączkowe oczekiwanie.

Zaczęło się intensywnie, tak jak się spodziewaliśmy. Każdy dźwięk utwierdzał w przekonaniu, że mamy do czynienia z absolutnie najwyższej klasy muzykiem free-jazzowym. I to nie jednym. Peter Brotzmann jest żywą legendą, o której napisać cokolwiek pozytywnego trudno, bo chciałoby się powiedzieć zawsze więcej i lepiej, tylko jakich słów użyć w swej pokorze i nieśmiałości? Ale o tym jak doskonały jest Steve Noble miałam okazję przekonać się dopiero wczoraj. Z jednej strony niemal podręcznikowy przykład brytyjskiego drummera, z drugiej strony uderzająca wręcz indywidualność, swoboda i polot. Chciałoby się powiedzieć, że jego gra na bębnach mieni się kolorami. Żywymi kolorami, co niezwykle pasuje do szorstkości Brotzmanna. Mając na uwadze, że wysoki poziom wykonawczy i niesamowita, intrygująca wręcz ekspresja Adasiewicza to aksjomat, można zwyczajnie dodać, że połączenie saksofonu, klarnetu, bębnów i wibrafonu jest w swym wyrazie zupełnie niezwyczajne. Co nie znaczy, że dotąd nieeksplorowane.

Im dalej znajdowaliśmy się w koncertowym podróżowaniu przez świat, jaki stworzyli Brotzmann, Noble i Adasiewicz, tym krajobraz wydawał się łagodniejszy. Tym było ciszej, melodyjniej, choć surowo, bardziej selektywnie. Ale jakież to było piękne! I o ile w ogóle można dokonać takiej oceny, nie wybrzmiała żadna niepotrzebna czy zbyt długa fraza.

Ale co z tego wynika? Muzyka Tria Brotzmann/Noble/Adasiewicz wydaje się być nieziemsko trudna, ale w okolicznościach koncertowych widzimy i słyszymy, jak bardzo jest przemyślana i poukładana. Z całą pewnością znajdą się tacy, którzy się ze mną nie zgodzą, ale ta muzyka przychodzi jak objawienie, jeśli tylko osoba siedząca na widowni zechce się na nią otworzyć. Jeśli tylko między muzykami a słuchaczami dojdzie do współmyślenia, do którego ci pierwsi zapraszają nas przez kilkadziesiąt minut energicznej gry, ona po prostu musi dotknąć najgłębszych warstw naszej wrażliwości.

Koncert był wspaniałym doświadczeniem, pełnym znakomitej muzyki. Jednym nośnikiem emocji  były dźwięki. Postawa wykonawców, prawdopodobnie w dużej mierze przez zmęczenie, była zupełnie oszczędna. Trudno mi jednoznacznie stwierdzić, czy brak mi choćby tego ułamka minuty nawiązania relacji z wykonawcami, by wyrazić swoje uznanie. Z jednej strony tak, bo miło jest okazać wdzięczność. Z drugiej strony muzycy nie pozostawili cienia wątpliwości, co naprawdę się liczy. A Peter Brotzmann jest dla mnie esencją pięknego umysłu.