Jacaszek w Alchemii

Autor: 
Mateusz Magierowski

„To będzie muzyka kontemplacyjna” – rzekła pewna pani, wchodząc do sali koncertowej w podziemiach krakowskiej Alchemii, objaśniając swoim znajomym, na jakiego typu doznania estetyczne mają się przygotować. Zadać kłam temu stwierdzeniu z pewnością nie sposób, ale powiedzieć że muzyka tworzona przez Michała Jacaszka ma charakter wyłącznie kontemplacyjny to jak gdyby sprowadzić cały tworzony przezeń muzyczny mikrokosmos do jednej planety.

Nie da się zaprzeczyć, że w twórczości Michała Jacaszka niezwykle istotną rolę odgrywa idiom refleksyjno-melancholijny, analogiczny nastrój wyzwalając z pewnością  u wielu słuchaczy. Jego muzyka, tworzona tego wieczora wraz z Ignacym Wiśniewskim (klawesyn) i Andrzejem Wojciechowskim (klarnety)  to jednak  nie tylko smutek i melancholia.

Jest w niej napięcie, rozedrganie, czasem mroczny niepokój budowany przez pomruki basklarnetu Wojciechowskiego, chwilami zaś pojawiają się w niej nawet momenty wręcz groovowe. Całość jest efektem dość niecodziennej interakcji instrumentów i muzyki renesansowej z elektroniką. Jacaszek realizując swe muzyczne wizje potrafi splatać  muzyczną tradycję z nowoczesnością.  Oddaje stany ducha, które równie bliskie są obywatelowi dzisiejszego, zglobalizowanego świata jak były z pewnością i człowiekowi renesansu.  W wędrówce przez muzyczne światy podczas koncertu w Alchemii towarzyszyła słuchaczom animowana prezentacja świetnych zdjęć fotografa Marcina Sojki.

Koncert w Alchemii miał tylko dwie słabe strony. Pierwszą z nich była zbyt głośna elektronika, która w pewnych momentach po prostu zagłuszała subtelne dźwięki klawesynu. Drugą – długość koncertu, który trwał ok. 45 minut, podobnie jak sama płyta „Glimmer”.  Chciałoby się rzec – muzyka świetna, tylko trochę jej było mało. Ze zniecierpliwieniem czekam na więcej, będąc dziwnie przekonanym, że w przypadku tak kreatywnego artysty jak Michał Jacaszek, owo „więcej” nadejdzie już niebawem.