Uberjam Deux
To jedna z najsmutniejszych płyt, jakie wpadły mi w ręce. Jest tym bardziej smutna im bardziej myślę o Johnie Scofieldzie jak o potężnym gitarzyście, który w sporej mierze zbudował historię muzyki jazzowej, a w jeszcze większej mierze historię jazzowej gitary. Jeszcze dodatkowo jest mi smutno, bo lubię go i cenię.
I nie mam wcale na myśli tego że, po raz kolejny sięgnął po estetykę muzyki łatwej lekkiej i przyjemnej, zamkniętej w loopach i funkującej. Robił to wiele razy i rzadko kiedy wychodziło mu to słabo. Oczywiście Scofield dziś to muzyk, który może wszystko i nie musi nic, a tym bardziej czegokolwiek, komukolwiek udowadniać. Skoro więc nagrał taką płytę to widać taka jego wola.
Tym razem mistrz sięgnął do składu i pomysłu sprzed lat, a mianowicie Uberjam, który okazał się rynkowym przebojem, ale też zawierał rzecz niezbędną, by lekką muzę obronić. Co to było? Otóż były to bardzo zgrabne i bardzo dobrze napisane tematy, a więc to co Scofield jak mało kto potrafił robić. Nieskomplikowane zdarzenia działy się tam na bazie mocno funkowego tła, mocnej i intensywnie wspieranej elektroniką rytmiki z funkowym śladem. Tutaj jest prawie tak samo, ale prawie jak przekonują reklamy robi różnicę, więc porównań z poprzedniczką uniknąć się nie bardzo da.
No i właśnie w porównaniu z nią w moim odczuciu „Uberjam Deux” wypada szczególnie blado. Zabrakło na niej niestety rzeczy najważniejszej. To płyta niezawierająca ani jednego tematu, który jakoś zapadałaby w pamięć, a jak tak, to nic nie pomogą ani gitarowe akcje pana Jana, ani interwencje Aviego Bortnika, czy dopełnienia soundu grane przez Johna Medeskiego, ani też gra piekielnie zdolnego młodego perkusisty Louisa Cato. Sam Scofield tak mówi o muzyce zawartej na tej płycie "Korzystaliśmy ze wszystkich możliwych stylistyk, choć dominują tam rytmy taneczne. Można powiedzieć, że jest to coś jakby muzyka afrykańska w rozproszeniu. Jest rhythm and blues i afro-beat, reggae i house, ale zawsze w funkowym wydaniu” . Pechowo zapomnieli skorzystać choćby z rynkowego wyrachowania i napisać choć jeden utwór mogący ponieść tę płytę w świat bodaj dobrze zrobionej komercji.
Zamiast tego mamy słabe, mdłe utwory, w których wielki talent Johna Scofielda sprawia wrażenie jakby zrobił sobie wolne. Przykre i raczej sporą stratą czasu jest słuchanie tej płyty, tańczenie jej chyba też, bo dobrych, tanecznych płyt jest wystarczająco dużo, że nie zaprzątać sobie głowy „Uberjam Deux”.
Camelus; Boogie Stupid; Endless Summer; Dub Dub; Cracked Ice; Al Green Song; Snake Dance; Scotown; Torero; Curtis Knew; I Just Don't Want To Be Lonely
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.