Era Jazzu: Medeski, Martin & Wood w Palladium

Autor: 
Piotr Jagielski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Od razu do rzeczy, bo i granie wczorajszego wieczoru w warszawskim Palladium było bardzo konkretne. Perkusista Billy Martin pozdrowił publiczność polskim „na zdrowie!”, publiczność pozdrowiła Billy’ego Martina amerykańskim „yeah!” i trio Medeski, Martin & Wood przystąpiło do pracy. Grupa zdobyła sławę i uwielbienie szerokiej publiczności zgrabnym i lekkim łączeniem jazzu z wpływami funku, hip-hopu czy fusion. Dziś amerykańska prasa nie waha się przed nazywaniem MMW „najważniejszym zespołem nowoczesnego jazzu ostatnich dekad” i porównywać trio do legendarnej grupy Weather Report. Tak jak słynni mistrzowie, trio nowojorczyków nie boi się eksperymentować,  ryzykować i podejmować nieoczywiste wybory. Tak nacechowana była ich muzyka od samego początku i tak właśnie być powinno.

I oczywiście, nie mogło brzmieć inaczej. W zeszłym roku zespół obchodził jubileusz dwudziestolecia działalności, który uczczono nowym wydawnictwem płytowym (album „20”) oraz trasą koncertową. Stąd występ nie mógł być chyba zaskakujący – wszystko było jak w zegarku. Trio brzmiało mocno, zwarcie i totalnie panowało nad materiałem przygotowanym dla warszawskiej publiczności. Set również dobrany został z głową – długo ciągnące się, mocno osadzone rytmicznie funkowe utwory przeplatane były nastrojowymi balladami i popisami freejazzowej fantazji. Jednak widać, jak wiele dała amerykańskiemu trio współpraca z Johnem Scofieldem. To nie było to samo trio, co przed doświadczeniem gry ze słynnym gitarzystą. Szczególnie słychać to w śmiałości i pomysłowości gry basisty i kontrabasisty Chrisa Wooda. Jego gra przypominała mi najlepsze lata Scotta LaFaro – jego bas brzmiał jak organy i kilka razy musiał nadrabiać za nieco ospałego pianistę Johna Medeskiego (ale na serio – daj Bóg każdemu muzykowi taką ospałość).

Więc po niemal dwóch godzinach grania, zespół pożegnał się z – prawdopodobnie – w pełni usatysfakcjonowaną publicznością. Widownia była na tyle zadowolona, że gdy muzycy ukazali się ponownie – tym razem już w hallu Palladium, gdzie zasiedli by podpisywać płyty – zgotowała im gorącą owację dziękczynną. Profesjonalizm pełną gębą. I Chris Wood. Dobrze było.