Take Me to The Alley
To z pewnością najbardziej zmysłowy baryton naszych czasów, a może i w historii muzyki w ogóle. Status Gregory’ego Portera pozostaje niezagrożony. To za sprawą czwartego w karierze, a drugiego dla wytwórni Blue Note albumu „Take Me to The Alley”, na który spojrzeć należałoby co najmniej z dwóch perspektyw.
Z perspektywy jazzowej i, najogólniej mówiąc, nie-jazzowej. Artysta, który sprzedał ponad milion egzemplarzy swoich płyt, laureat nagrody Grammy 2014 w kategorii Best Jazz Vocal Album, wielokrotnie przyznawał, że choć w pełni czuje się muzykiem jazzowym, jego warsztat, ale i wrażliwość kształtowało szereg innych gatunków muzyki, począwszy od soulu, gospel, przez bluesa po muzykę popularną. I ten popowy koloryt słyszalny jest już od otwierającego album „Holding On”, który zresztą nie został tam wykonany przez Portera po raz pierwszy. W 2015 r., brytyjska grupa Disclosure zaprosiła wokalistę do wspólnego nagrania utworu na płytę „Caracal”. W aranżacji elektronicznej „Holding On” stał się jednym z najgorętszych klubowych hitów minionego roku na całym świecie. Na „Take Me to The Alley” Porter śpiewa go w akompaniamencie delikatnie pulsującego hi-hat’u (Emanuel Harrol), subtelnego fortepianu (Chip Crawford), punktującego basu (Aaron James), a jego odmienny od pierwotnego charakter podkreśla, właściwie najbardziej, solowa partia trąbki (gościnnie - Keyon Harrold). Wydaje się, że to dobry wybór, by właśnie tym utworem rozpocząć pięćdziesiąt kilka minut wspólnego podróżowania z Porterem. Mówiąc potocznie, melodia wpada w ucho, porusza, posiada wszystkie te odcienie, za które wokalistę kochają miliony. Znakomicie kontrastuje z kolejnym na tym krążku, trochę soulowym, a jeszcze bardziej bluesowym „Don’t Lose your stream”. Sądziłam, że po „There is No Love Dying Here”, pochodzącym z poprzedniego albumu „Liquid Spirit” nic już nie wniknie w głąb trzewi z taką mocą. A jednak. Tytułowe „Take Me To The Alley”, z wymownym tekstem, nawiązującym do wspierającego Boga, wymagałoby odniesienia do wszystkich zmysłów, by móc opisać, z jaką delikatnością i liryzmem ballada sączy się z głośników.
Najsilniejszym bodaj jazzowym akcentem na płycie jest swingujące „Fan The Flames” z charakterystycznym dla Portera, jazzowego kaznodziei, przesłaniem społecznym: „Tear down the walls of hate; Fill up the empty bowls of the hungry; Break the sacs and let the rice run free; Crack the backs of the tax”. O ile przy poprzedniej płycie partie solowe saksofonu były chyba najmniej interesujące, o tyle, na uwagę, szczególnie w „Fan The Flames” zasługuje gra saksofonisty tenorowego Tivona Pennicotta, jak również trębacza Keyona Harrolda. Zaciekawił mnie także utwór "French African Queen", który kojarzy mi się z muzyką Fela Kuti, zwłaszcza na początku, gdy latynoski groove zostaje przełamany brzmieniem instrumentów dętych.
I choć, odnajdując słodycz w każdej nucie wyśpiewanej przez Portera, można słuchać i słuchać jego niepowtarzalnego brzmienia, wydaje mi się, że nie byłoby stratą dla albumu, gdyby był co nieco krótszy. Pozostawiałby wówczas uczucie niedosytu, równie chyba słodkiego. W każdym razie, niekwestionowany geniusz wyśpiewał kolejną znakomitą płytę i tę informację warto zapamiętać.
Holding On; Don't Lose Your Steam; Take Me To The Alley; Day Dream; Consequence of Love; In Fashion; More Than A Woman; In Heaven; Insanity; Don't Be A Fool; Fan The Flames; French African Queen.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.