Dwa pierwsze spotkania w celu realizacji kompozycji-idei odbyły się w składach trzyosobowych. Edycja trzecia zgromadziła na scenie siedmiu muzyków, czwarta zaś… dwunastu (w tym Tilt Brass Sextet). W najnowsze wykonanie Siedmiopiętrowej Góry zaangażowanych zostało dziewiętnastu muzyków (w tym Tilt Brass Octet). Do podwójnego zestawu perkusyjnego i wibrafonowego, skrzypiec, trąbki oraz elektroniki, znanych z poprzedniego spotkania, Wooley dodał drugie skrzypce i aż trzy instrumenty dęte (saksofon basowy, klarnet kontrabasowy i tuba). Rozbudowany został do oktetu, wywodzący się z muzyki współczesnej, zespół Tilt Brass. Zauważmy, iż o ile filharmonicy grają tu akustycznie, o tyle pozostali muzycy amplifikują swoje instrumenty, innymi słowy – emitują dźwięki ze wzmocnieniem sygnałem. Nagranie zarejestrowano w Abrons Art Center (New York City) 9 maja ubiegłego roku. Na krążku CD zwie się to Seven Storey Mountain V (Pleasure Of The Text Records, 2016). Tyle fakty.
Wspinaczkę na Siedmiopiętrową Górę rozpoczyna nieco pompatycznie oktet puzonowo-trąbkowy, grając zaaranżowany motyw, którego nie powstydziłby się sam Joe Williams, gwiazda hollywoodzkiej muzyki filmowej. Oczywiście ten lekko groteskowy wstęp nie trwa długo – do gry wchodzą zwielokrotnione amplifikacjami dźwięki nieakustycznych improwizatorów, którzy z lekką szyderą wskazują filharmonikom miejsce w szeregu. Perkusiści zdzierają szczoteczkami powierzchnie swych membran, tworząc mało przyjazny klimat. Z dalekiego świata docierają do nas … akordy piana, choć takiego instrumentu nie mamy w rozpisce. Wchodzimy delikatnie, ale stanowczo w dubowaną rzeczywistość i w tej solidnej poświacie permanentnego pogłosu zostaniemy do samego finału. Zrujnowany przed momentem nastrój zgrabnie odbudowuje duet wibrafonów, wspierany pasażami elektroniki. By jednak nie było zbyt pięknie, z góry atakuje nas dron parawokalny, budując trajektorię dla ostrego ataku pary skrzypiec, zmutowanych prądem o dużym natężeniu. W międzyczasie wciąż wiszący nad głowami muzyków dron, rozszarpywany jest incydentami akustycznymi w podgrupach. Złośliwe skrzypce nie chcą odpuścić, elektronika dorzuca swoje trzy grosze, a amplifikowane dęciaki ryją rzeczywistość akustyczną w wyjątkowo niskich rejestrach (klarnet kontrabasowy!). Każdy instrument dociera do naszych uszu z oddali, a nastrój oniryczności niespodziewanie staje się naszym udziałem. Wciąż przybywa przestrzeni, demoniczny klimat dubowy jakby się multiplikował. Mamy nad sobą ścianę dźwięku, ale jednocześnie czujemy jej lekkość i nieoczywistość. Muzyka narasta, jak natrętny motyw w ravelowskim Bolero. W ten pozorny chaos, z gracją baletnicy, wdziera się Tilt Brass i ułożonymi frazami pięknie porządkuje sceniczny hałas. W oddali słychać już przygotowania do wielkiego finału, które potęguje delikatnie zarysowujący się rytm – okazuje się, że w tej nieoczywistej rzeczywistości nawet filharmonicy mają ochotę pohałasować. I robią to! Wraca dron parawokalny i przywołuje całą zgraję do porządku. Pomaga mu wibrafon. Możemy powoli stawać na baczność i w skupieniu czekać na wybuch oklasków po drugiej strony sceny. Po kilku podejściach śmiało osiągamy nasz cel. Brawo!!!!
Ta niebywała podróż trwa blisko 50 minut i warto wybrać się w nią przynajmniej kilka razy. Wciąga jak pasjonująca lektura i nie pozwala zasnąć snem sprawiedliwego. Myślę, że warto wybrać się także w rozbudowaną wersję podróży, poczynając od części I, a kończąc na V. Jeśli znajdę dość czasu, by ją odbyć, z pewnością opowiem, jak było.