The Same River, Twice

Autor: 
Paweł Baranowski
Myra Melford's The Same River, Twice
Wydawca: 
Gramavision
Data wydania: 
15.10.1996
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Myra Melford – piano; Dave Douglas – trumpet; Chris Speed - tenor sax, bass clarinet; Erik Friedlander – cello; Michael Sarin – drums

Led Zeppelin onegdaj śpiewał, żeby zdjąć czapkę przed Royem Harperem. Panie i Panowie - czapki z głów przed Myrą Melford. Miałem kiedyś niewątpliwą przyjemność zrecenzować dla <EMD> album "Above Blue" wydany przez Arabesque. Niestety w odwrotnej kolejności trafił do mnie pierwszy album zespołu 'The Same River, Twice'. A w zasadzie dlaczego niestety...? Chciałbym, aby takich niestety było więcej.

"The Same River, Twice" jest combem prowadzonym przez Melford, które od momentu powstania wydało jedynie 2 płyty - aż żal, że tak mało. Muzyka prezentowana przez zespół skonstruowana jest tak, by dać maksimum swobody improwizatorskiej muzykom. Nie jest to jednak free. Nie ma tu żadnych osławionych freejazzowych kotłów. Muzyka jest chwilami gwałtowna, chwilami urokliwie spokojna. O jej sile stanowią zarówno doskonałe kompozycje jak i warsztat składających się na zespół muzyków. Kompozycje Melford brzmią nadzwyczaj nowocześnie, łączą najlepsze koncepcje nowoczesnego jazzu i muzyki współczesnej. Chwilami pierwiastek tej drugiej jest tak wyrazisty, że muzyka wydaje się być pozbawiona swingu (końcowe fragmenty utworu drugiego). To jednak nie do końca prawda. Minęły już (przynajmniej dla mnie) czasy, kiedy to swing kojarzył się jedynie z nieodpartym przymusem podskakiwania nogi, czyli miał wysoki Tap Factor.

Od lat już, słuchając "jazzu z pogranicza" nauczyłem się wyczuwać jazzowy puls tam, gdzie pozornie go nie ma. Tak jest i tym razem. Poszczególne utwory nie mają jakiejś wyrazistej linii melodycznej, szczególnie takiej "do zanucenia", jednakże Melford uniknęła pojawiającej się w takich wypadkach nudy. Z owego braku melodii uczyniła atut swych utworów. Nie mam jednak takiego wrażenia jak Grzegorz Mucha słuchając Laswella, że oczekuję przez cały czas na melodię jak na zbawienie - jednakże ani melodia ani zbawienie nie pojawiają się. Tutaj po prostu brak melodii, tzn. tematu powoduje, że cały utwór staje się tematem, po usłyszanym jednym dźwięku stajemy się zainteresowani tym jaki będzie następny - muzyka ta pozbawiona jest bowiem być może melodii ("wpadającej w ucho"), ale nie pozbawiona dramaturgii.

Odrębna sprawa to warsztat wykonawczy, o którym nie będę się wypowiadać, albowiem truizmem obecnie byłoby twierdzić, że muzycy tu występujący są doskonali. Zauważam jedynie, że swą doskonałość nabyli na długo przed popularnością - wszak płyta pochodzi z roku 1996. O zaangażowaniu grających tu muzyków niech świadczy natomiast fakt, że Dave Douglas, jako jeden z projektów, z którymi jest stale związany podaje właśnie The Same River, Twice. Poprzednio napisałem, że "Above Blue" jest płytą doskonałą. Ta jest chyba jeszcze lepsza. Być może powodują to dłuższe utwory, większa swoboda wykonawcza i świeżość pomysłu, ale - zdawać by się mogło rzecz niemożliwa - jest jeszcze lepiej. (Nie oznacza to jednak wcale, że chcę powiedzieć, że następne wcielenie The Same River, Twice obniżyło loty - broń Boże).

Na koniec jeszcze jedna refleksja. Nie po raz pierwszy bas został zastąpiony wiolonczelą, zawsze wprowadza taka zmiana pewną lekkość, zwiewność muzyki. Nie inaczej jest tym razem. Muzyka jest w sposób naturalny bowiem, jak na jazz, pozbawiona swego rytmiczno-basowego fundamentu, co potęguje jak sądzę wrażenie związania z tzw. muzyką współczesną. Aha - brawa dla Gramavision za doskonałe nagranie.

1.  Bound Unbound; 2.  Crush; 3.  Changes I & II; 4.  Drawing In The Dark (A Prayer For Peace In The Balkans); 5.  The Large Ends The Way