The Parable of The Poet
Najnowszy album Joela Rossa to trzeci krążek, jaki lider wydał pod auspicjami Blue Note. To niechybnie informacja, że muzyk chyba na dobre zadomowił się w legendarnej wytwórni. To jednak czy zadomowił się nie ma specjalnego znaczenia. Znaczenie ma w jaki sposób to zadomowienie następuje.
Joell to wiadomo jeden z tych jazzmanow, o którym się dużo mówi, ale nie tak, że jest spełnieniem mokrych snów jazzowych uzdrowicieli, ani najznamienitszym kandydatem do stanowiska jazzowego mesjasza niosącego jazzowy krzyż, jeszcze dalej niż czynili najwięksi kreatorzy z przeszłości. Mówi się o nim, ponieważ dostrzeżono, że jest ogromnie utalentowanym muzykiem, który stając na czele własnych bandów, nie pajacuje, nie odczytuje manifestów, ani nie głosi ideologii, tylko pisze i gra muzykę ważną i poważną.
I to jest coś co stawia go w zupełnie innej lidze. Może jeszcze nie daje rozległych widoków na międzynarodową sławę i uwielbienie, ale z pewnością zmusza do okazania respektu i tym baczniejszego pochylania się na jego artystycznymi propozycjami.
Wchodząc do studia by nagrać siedmioczęściową suitę The Parable of The Poet, po raz pierwszy z ośmioosobowym składem przyjaciół, tak naprawdę zdecydował się na krok tyleż oczywisty w swojej ożywczości i dla jazzu naturalny, co coraz rzadziej spotykany. Przyniósł muzykę bardzo dobrze napisaną, zarówno w warstwie tematycznej, jak i architektury całości i pozostawił jej realizację gustowi i wrażliwości towarzyszących mu muzyków. Tak się działa, kiedy jest wzajemne do siebie zaufanie. Dla nas słuchaczy tym ważniejsze, że jedyne o co poprosił kolegów „Oto czym jest muzyka, jaką napisałem, oto jak chciałbym, żebyście do niej podeszli. Sprawmy by wszystko co zagramy zainspirowała melodia. Niczego więcej nie chcę.”
I tak naprawdę nikt przytomny niczego więcej nie chce. Autorska muzyka napisana z głową i sercem, mądrzy improwizatorzy, którzy przedkładają wspólną kreację, ponad samo prezentację i muzyczny obraz, który współtworzony jest tak by intrygować i zachęcać do odkrywania subtelnych detali, a nie świecić po oczach nikomu niepotrzebną woltyżerką spod znaku „karate jazz”.
The Parable of The Poet, z tej perspektywie patrząc, wydaje się albumem co najmniej dobrym i takim, do którego warto raz po raz powracać. Nie tylko po to by popodziwiać konstrukcję muzycznej materii, ale także po to by podelektować się się solami Immanuela Wilkinsa, który sprawia wrażenie, że ciekawiej brzmi jako kompan niż jako lider, rozsmakować się w tenorowych myślach Marii Grand czy skupionych narracjach Kalii Vanderver (na styku utworów Wail oraz Impetus (To Be Better) jest to szczególnie pasjonujące) albo odkryć, że Marquis Hill to nie tylko hipe’owy piewca fuzji hiphopowo-jazzowych, a Joel Ross, choć wibrafonowym mistrzem wibrafonu jest, to jest też przede wszystkim czułym i mądrym narratorem.
Takie jazzowe płyty to ja chętnie witam.
1. PRAYER, 2. GUILT, 3. CHOICES, 4. WAIL, 5. THE IMPETUS (To Be And Do Better), 6. DOXOLOGY (Hope), 7. BENEDICTION
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.