I Long To See You
Przydarzało się wielkiemu Charlesowi Lloydowi grywać w życiu od czasu do czasu z gitarzystami. Nie zdarzało się to bardzo często, bo ulubionym jego formatem bandu był klasyczny kwartet, ale jednak bywało i są na to dowody. Niektóre imponujące nawet. Na liście są tu Węgier Gabor Szabo, brat słynnego pianisty Pheeneasa Newborna, Calvin działający na polu muzyki rhythm and bluesowej, a także John Abercrombie, którego zapewne nikomu z miłośników jazzu przedstawiać nie potrzeba.
Teraz ta lista będzie dłuższa i jeszcze bardziej imponująca. Dołączyli do niej Bill Frisell często goszczący na łamach Jazzarium oraz wirtuoz steel guitar Greg Leisz. Razem z Rubenem Rodgersem, Erikiem Harlandem i wspominanymi wyżej gitarzystami Lloyd stworzył coś w rodzaju klubu dżentelmenów o nieskromnej, ale jakże trafnej nazwie Marlvels. W elitarnych klubach złożonych z doświadczonych, poważanych albo wręcz wybitnych ludzi muzyki, nie naprawia się świata, nie podważa zasad jego istnienia, co najwyżej z nieco delikatnie lekceważącym desintersment przygląda się temu co dookoła i tęskni za czasami minionymi. I Lloyd, i Frisell są jak widać sentymentalni i lubią tęsknić.
Dali temu wyraz na tej płycie nie tylko tytułem, ale również doborem utworów. Samo w sobie to nie jest niczym złym. Może się tylko wydać takie tylko tym, którzy wyobrażają sobie, że postaci taki jak Lloyd i Frisell zobowiązani są do dostarczania dokładnie takiej muzyki, jaką słuchacz sobie wyobraża, że powinni co i raz otwierać nowe drzwi. Raz ze względu na swoją przeszłość, bądź co bądź reformatorów jazzu, dwa ze względu na etykietę innowatorów, którą na stałe przykleiła im publiczność.
Ale Charles Lloyd, niezależnie jak świetne płyty nagrywał w przeszłości, reformatorem już dano nie jest i wcale nie próbuje za takiego uchodzić. Frisell to samo, a reszta panów chyba w ogóle nigdy o sobie tak nie pomyślała. Faktem jednak pozostaje, że są to muzycy znakomici, którzy za pretekst do pogrania mogą mieć i utwory Boba Dylana i folksongi czy spirituals.
O co więc chodzi w płycie „I Long To See You”? Otóż chyba o to żeby było miło, żeby grać to, na co mamy ochotę, w szczególności kiedy od dawna niczego już nie trzeba światu udowadniać ani też prężyć się, kokietować czy aspirować do nie wiadomo czego.
I tak też brzmi ta muzyka, jest świetna, o ile za świetne uznajemy brzmienie saksofonu pana Lloyda i gitary pana Frisella. Może mniej świetna, gdy przy mikrofonie staje legendarny Willie Nelson lub Norah Jones, ale nie zawsze wszystko musi być świetne do granic wytrzymałości.
Nie sposób zarzucić wykonaniu czegokolwiek złego, ale jak można byłoby z taki zarzutem wychodzić, skoro grają dla nas prawdziwie znakomitości i nie grają jakby odwalały kolejnego joba. Możemy oczywiście nie klęczeć wobec ich najnowszego dzieła, które tak na marginesie brzmi bardziej jak zaczyn kooperacji na szczycie Lloyd / Frisell, niż jak kolejna regularna płyta Lloyda. Do tego bardzo zachęcam, bo przecież nic bardziej kształcącego niż konstruktywnie kłócić się z wielkimi. Niech jednak z ręką na sercu ktoś powie, że kiedy brzmi ta muzyka w najbliższym otoczeniu to nie robi się trochę cieplej.
1.Masters Of War (Bob Dylan), 2. Of Course, Of Course (Charles Lloyd) , 3. La Llorona (Traditional), 4. Shenandoah (Traditional), 5. Sombrero Sam (Lloyd), 6. All My Trials (Traditional), 7. Last Night I Had the Strangest Dream feat. Willie Nelson (Ed McCurdy), 8. Abide With Me (Traditional), 9. You Are So Beautiful feat. Norah Jones (Billy Preston & Bruce Fisher), 10. Barche Lamsel (Lloyd)
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.