Recenzje

  • Vespers

    Listopad, sobota, szósta rano. Na pustej ulicy tylko dziesięcioletni chłopiec wyprowadza na spacer psa. Dochodzę do przystanku tramwajowego. Po drugiej stronie torów znajoma twarz – pani z piekarni. Właśnie przyjechała dostawa pieczywa. Właśnie nadszedł czas na płytę Vespers.

  • The Time Of The Sun

    Tom Harrell – trębacz, o którym można śmiało powiedzieć, że należy do gorna największych trębaczy dzisiejszej sceny jazzowej. Pozycję tę utrzymuje zresztą już od bardzo dawna będąc świadkiem pojawiania się co roku nowych postaci w jazzowym pejzażu. Należy także do tych twórców, którzy budują swój świat z daleka od świateł reflektorów, bez nieustannego kokietowania dziennikarzy i publiczności. Nie rozgrywają się wokół niego skandale, nie krążą pikantne anegdoty, ani też za kolejnymi premierami płytowymi nie idzie oszałamiająca kampania promocyjna.

  • Special Encounters

    Nie będę udawał dwu rzeczy. Po pierwsze, że znam od podszewki twórczość Pieranunziego. Po drugie, że jestem wielbicielem fortapianowych, jazzowych triów. Podchodzę do tego typu muzyki - niestety - z nastawieniem: będzie źle, będzie tak, jak już było, nic nowego mnie nie spotka, nie urzeknie.

  • Back At The Velvet Lounge

    Delmark przygotował dla fanów chicagowskiego jazzu ucztę. Po dwuletniej przerwie od wydania płyta „On The Run” zagościł w klubie Freda Andersona - Velvet Lounge by zarejstrować i wydać drugi w tej oficynie znakomity koncert saksofonisty.

  • Job

    To już któraś z rzędu propozycja Naftule's Dream, jednak dopiero pierwsza, jaką mam przyjemność słuchać. Naftule's Dream to zespół wpisujący się w krąg muzyki żydowskiej "radykalnego" nurtu. Zanim jeszcze muzyki tej się posłucha, sekstet ciekawi składem instrumentalnym, w którym znajdziemy klarnet, puzon, akordeon, elektryczną gitarę, tubę i perkusję. Przyznam, że nie znam drugiego zespołu, który aranżowałby swą muzykę na taki skład. 

  • Rivers & Tides - Working with Time

    Biorąc pod uwagę podtytuł tej płyty – Working with Time – pisanie poniższej recenzji może się wydać niepotrzebne a nawet nie na miejscu. Jeśli bowiem ktoś zajmuje się pracą z czasem, to nie można zawczasu mówić co robi. Z drugiej jednak strony, jestem pewien, że nie będę w stanie zdradzić niczego z tej muzyki... Chciałbym powiedzieć tylko dwie rzeczy, niejako obok niej.

  • Rruga

    Muszę przyznać, że na widok płyty nowego klasycznego tria jazzowego nie przechodzi mnie specjalny dreszcz, chyba, że można za takowy uznać lekko uniesioną brew. Zapewne wielu się ze mną nie zgodzi, ale wydaje mi się, że niezwykle ciężko jest wymyśleć w tej dziedzinie coś, czego nie zrobiliby już Bill Evans Trio na jednym skrzydle, czy The Bad Plus na drugim. Zdarzają się czasem wyjątki takie jak zespół Brada Mehldau'a, Vijay'a Iyera, czy - moim zdaniem niedocenione trio Bjornstad/Danielson/Mazur.

  • Bar Torque

    Jazz rodem z Wysp Brytyjskich nie jest częstym gościem w polskich mediach (tak jakby jazz w ogóle był), ani też w polskich salach koncertowych. Wydaje się, że w ogóle znajomość jazzu brytyjskiego jest nikła. Nie ukrywam - także moja. Elton Dean oraz Mark Hewins to weterani brytyjskiej sceny muzycznej, pierwszy był członkiem Soft Machine, współpracownikiem Keitha Tippetta i Carli Bley, drugi natomiast współpracował z takimi muzykami jak Dennis Gonzalez, Andrew Cyrille czy Django Bates, a od 1999 r.

  • Hello Earth - The Music Of Kate Bush

    Pisaliśmy nie tak dawno o tym jak to zespół Claudia Quintet nagrał swoją najnowszą płytę z dwoma wokalistami. Sensacyjny był rzecz jasna udział w projekcie Kurta Ellinga. Drugi ze śpiewaków do niego zaproszony Theo Bleckmann siłą rzeczy ze sławą Kurta jeszcze mierzyć się nie może więc pozostał na drugim planie krótkiego newsa. Teraz jednak pozostawać tam już żadną miarą nie może, bo oto wydał przed kilkoma tygodniami swoją nową płytę, która co więcej, ma szansę przynieść mu więcej sławy niż wszystkie dotychczasowe wydane pozycje w dyskografii razem wzięte.

  • Khmer

    Są takie płyty, przed którymi trzeba skapitulować przy określaniu ich charakteru i przynależności gatunkowej. Są - na szczęście. "Khmer" chyba do takich należy. Nie żeby wytyczał jakieś nowe horyzonty, nie by był zarzewiem jakiegoś nowego stylu - co to, to nie. Gdzieniegdzie rozbrzmiewają tu aluzje do elektrycznego Davisa, Laswella, czy Marka Ishama. Jest też nieco etno (znów raczej w aluzjach) rodem z bliskiego wschodu. 

  • Emit

    To trzecia płyta kwartetu Chris'a Speed'a z udziałem Coung'a Vu, Skuli Sverrissona i Jim'a Black'a. Skoro apetyt rośnie w miarę jedzenia, to po bardzo przychylnie przeze mnie ocenianej, rewelacyjnej Deviantics miałem nadzieję na prawdziwą ucztę. Niestety kwartet na swej nowej płycie zaprezentował materiał nieco inny od dwu poprzednich. 

  • ...and William Danced

    Kontrabasista William Parker, aż dziw bierze, że są słuchacze jazzu, którym to nazwisko mówi niewiele. Tymczasem Parker pojawia się regularnie nie tylko jako lider własnych formacji, ale i współautor artystycznych sukcesów największych gwiazd od C.Taylora po Davida S.Ware'a. Nagrywa ogromne ilości płyt i choć wszystkie one realizowane są dla maleńkich niezależnych oficyn wydawniczych to trzeba mieć wyjątkowe nieszczęście, aby nie trafić na płytę z jego udziałem.

  • Layers Of Light

    Kiedyś ktoś na grupie dyskusyjnej zadał pytanie o najbardziej ponurą, melancholijną itd. muzykę. Pewnie chodziło mu o coś, co za moich młodych lat nazywane było muzyką dołującą. Oj, ludziska (w tym podpisany) wymyślały różne takie, że hej. Ale mam typ stuprocentowy.

  • Layin' In The Cut

    James Carter nagrał płytę będącą kontynuacją poprzedniego albumu "In Carterian Fashion". Na "Layin’ in the Cut" ponownie słyszymy funkowe rytmy – i nic dziwnego, gra bowiem jedna z najczarniejszych sekcji: Jamaaladeen Tacuma/Grant Calvin Weston, tak ta sama, którą setki razy usłyszeć można było u "Blood" Ulmera. Carter nagrał zatem ponownie płytę nie stanowiącą żadnego odkrycia – o jego wirtuozerskim kunszcie wszyscy już wiedzą i prawda ta jest do znudzenia powtarzana.

  • Soul Sessions

    Właściwie nie ma o czym mówić. "Soul Sessions" gitarzysty Jeffa Goluba to płyta słaba, plastikowa i w swym zamyśle niesmaczna. 

Strony