Layers Of Light
Kiedyś ktoś na grupie dyskusyjnej zadał pytanie o najbardziej ponurą, melancholijną itd. muzykę. Pewnie chodziło mu o coś, co za moich młodych lat nazywane było muzyką dołującą. Oj, ludziska (w tym podpisany) wymyślały różne takie, że hej. Ale mam typ stuprocentowy.
Zarówno Nils Landgren, jak i Esbjorn Svensson to muzycy, a szczególnie ten pierwszy, dobrze już znani na europejskiej scenie jazzu. Landgren grywał free, grywa funk, ale co mu do głowy przyszło, by zagrać tradycyjną muzykę szwedzką - tego chyba nikt nie odgadnie. Wtóruje mu w tym Svensson, a że tego muzyka wywodzi się gdzieś od Billa Evansa, to w sumie nic dziwnego, że dał się namówić na rozmarzone klimaty. Jednak, żeby niespieszną muzyką, zapełnić całą płytę i zainteresować słuchacza, trzeba chyba jednak czegoś więcej.
Muzyka grana solo i w tych najmniejszych składach: duetach jest zawsze największym wyzwaniem dla muzyków. Żeby stworzyć w tak małym składzie dzieło, no przynajmniej interesującą muzykę, trzeba jakiejś iskry bożej. Porozumienia. Ciekawych tematów. Czy ja wiem jeszcze czego? Tym razem chyba - przynajmniej dla osoby, która nie sięga po tę płytę, by posłuchać znanych jej melodii ludowych w odmiennym opracowaniu - zarówno Landgren jak i Svensson nie sprostali dziełu. Rzadko kiedy zaczynam się zastanawiać w jaki sposób anemik może grać na puzonie, czy też jak brzmi muzyka grana przez kota spacerującego po klawiaturze fortepianu, ale tym razem poważnie to rozważałem.
Być może dla osób wychowanych w kulturze skandynawskiej, muzyka to ciekawa - wszakże, jest to już któraś z kolei płyta z opracowaniami szwedzkiej muzyki ludowej przez ten duet. Dla mnie niestety płyta jest po prostu nudna.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.