Trzeba nam nowego patrona! Krzysztofa Komedy!

Autor: 
Marta Jundziłł
Zdjęcie: 

Polski sejm co roku ustanawia patronów na dany rok. Dotychczas byli nimi m.in. Witold Lutosławski, Czesław Miłosz, Maria Skłodowska-Curie. Oprócz wielkich nazwisk kultury i nauki sejm, lubując się w patriotyzmie i nurcie katolickim, patronem mianował również m.in. arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, a ubiegły rok ustanowił rokiem 300-lecia Koronacji obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Zastanawia mnie czy wobec powyższego, ktoś z jazzowego świata mógłby ubiegać się o tytuł patrona przy 2019? Odpowiedź nasuwa się bardzo szybko. W przyszłym roku obchodzimy 50. rocznicę śmierci Krzysztofa Komedy. A już teraz jest o nim bardzo głośno za sprawą kilku nowych wydawnictw literackich i muzycznych.

Krzysztof Komeda Trzciński jest osobą wyjściową dla historii polskiego jazzu. Wyłonił się z tak zwanego okresu katakumbowego, kiedy to jazz ze względu na polityczne nastroje grano wyłącznie nieoficjalnie. Po odwilży, w roku 1956 wraz ze swoim sekstetem wystąpił na I Festiwalu Jazzowym w Sopocie. Koncert ten wywrócił świat dotychczas młodego lekarza — Krzysztofa Trzcińskiego — do góry nogami, a Polakom otworzył uszy na nieznaną dotąd muzykę opartą na improwizacji i emocjach. Od tej chwili Komeda występował na wszystkich Jazz Jamboree, aż do swojego wyjazdu z Polski w roku 1968. W Los Angeles wraz z Romanem Polańskim pracował nad filmem „Dziecko Rosemary” z przepiękną kołysanką, która w krótkim czasie stała się wizytówką filmowej twórczości Komedy. W 1969 doszło do tragicznej śmierci pianisty, o której dyskutują kolejne pokolenia melomanów.

Ta krótka historia zainspirowała Magdalenę Grzebałkowską, autorkę głośnej książki „Beksińscy. Portret Podwójny”, do napisania kolejnego opasłego tomiszcza, tym razem o Krzysztofie Trzcińskim — „Komeda. Osobiste Życie Jazzu”. Autorka otwarcie przyznaje, że gdy wydawnictwo Znak zaproponowało jej zgłębienie tematu życia Komedy, ta wzdrygnęła się, myśląc, że chodzi o Krzysztofa Klenczona (z całym szacunkiem dla jego twórczości i osoby). Po chwili jednak zorientowała się, że czeka na nią wspaniała historia i „gorący temat”, choć tak naprawdę od śmierci pianisty minęło już prawie 50 lat. Dzięki wnikliwości Grzebałkowskiej, w maju br. na czytelniczym rynku ukazała się książka, która zainteresuje nawet najbardziej opornych przeciwników zarówno polskiego jazzu lat pięćdziesiątych, jak i literatury.

Stosunkowo niedawno światło dzienne ujrzały dwa muzyczne projekty inspirowane twórczością Komedy: Sekstet Sławka Jaskułke – „Komeda Recomposed”, a także album wrocławskiego EABS - „Repetitions (Letters to Komeda)”. Zestawienie muzyki sekstetu i EABS już na starcie świadczy o nieograniczonych możliwościach inspiracji, która może kompletnie zmienić twór bazowy, a także siłę, z jaką Krzysztof Komeda oddziałuje na artystów różnych nurtów. Sławek Jaskułke do twórczości Komedy podchodzi w dość akademicki i zaaranżowany sposób, nie stoi to jednak na przeszkodzie, by „zaiskrzyło”. Podobnie jak Komeda w ’56, Jaskułke swoją muzykę napisał na sekstet, personalnie bazujący na młodej scenie jazzowej. Kompozycje Jaskułke nie są współczesnymi aranżacjami „Astigmatic” i „Crazy Girl”, lecz stanowią jedynie odniesienie do zwiewnego stylu Komedy, jego miękkiego frazowania i przestrzennej melodyki.

EABS, czyli Electro-Acoustic Beat Sessions, to grupa Marka Pędziwiatra, znanego między innymi z zespołu Night Marks i współpracy z siostrami Przybysz. W roku 2017 EABS wydało album „Repetitions (Letters to Komeda)”. Świetne aranżacje (Marka Pędziwiatra) mniej znanej filmowej twórczości Komedy (m.in. do filmu „Pingwin”, a także animowanego „Wiklinowego Kosza”) oparte są na mocno osadzonych samplach i bardzo stylowym rapowaniu w wykonaniu lidera. Do tego muzyka ubarwiona jest dialogami filmowymi, a także ścieżkami wokalnymi (tu ponownie popisuje się Pędziwiatr). „Letters to Komeda” to światowy poziom, niezawodna hybryda rapu, elektroniki i jazzu, a przede wszystkim muzyka, która daje masę energii.

Te trzy wydane w ciągu ostatniego roku projekty wskazują na to, że Komeda „wielkim muzykiem był”. Jego życie, twórczość i tragiczna śmierć inspirują dziś młodych twórców (Grzebałkowska - 1972, Jaskułke - 1979, Pędziwiatr - 1987) do eksplorowania i odnoszenia się do przeszłości polskiego jazzu i Polski w ogóle. Grono zainteresowanych Komedą Polaków wciąż rośnie w siłę, choć jak się okazuje nawet najlepsi reporterzy, z początku mogą pomylić go z Klenczonem. Społeczeństwo co najmniej od 2015 roku mamy radykalnie podzielone, a przecież nic nie łączy tak jak muzyka, która ponoć łagodzi obyczaje. Może więc w roku 2019 Polski Sejm zamiast Żołnierzy Wyklętych i arcybiskupów na piedestał wyniesie najsłynniejszego polskiego pianistę jazzowego?