Możdżer na tronie w podwójnie platynowej koronie!
Chyba przyszło nam żyć w kraju absurdu, skoro płyta jazzowa jest najlepiej sprzedającą się muzyczną pozycją - powiedział Leszek Możdżer podczas koncertu w warszawskiej Fabryce Trzciny, gdzie odebrał nagrodę podwójnej platynowej płyty za album “Komeda”. Wydaje się, że taki kraj jest całkiem do zaakceptowania, czyż nie?
Podwójna platynowa płyta oznacza, że album “Komeda” rozszedł się od dnia czerwcowej premiery w przeszło 20 000 egzemplarzach. Wynik jest to tym bardziej wyjątkowy, że standardowym dziś nakładem jazzowego albumu jest... 1 500 egzemplarzy.
Bohater wieczoru, Leszek Możdżer, pojawił się na scenie, jak zwykle skromny, w nienagannie skrojonym garniturze, z burzą włosów zakrywającą całą twarz. Zasiadł do fortepianu, uniósł dłonie i... popłynęła kawalkada dźwięków, a wraz z nią, aby pójść tym wojennym tropem, kanonada pstryknięć fotograficznych aparatów. Pstryk, pstryk, pstryk, a za każdym pstrykiem jedno uderzenie Możdżera w klawiaturę, i tak na przemian: Możdżer w klawisz fortepianu, fotoreporterzy w klawisz aparatów i jeszcze raz, i jeszcze i... przeciągłe spojrzenie Możdżera na kłębowisko stłoczonych fotoreporterów: dość! Urwał, ukłonił się i zszedł ze sceny. Po to tylko, by natychmiast na nią zostać ponownie zaproszonym. Część druga, oficjalna: wniesienie podwójnej platynowej płyty, zaproszenie na scenę wszystkich, którzy mieli jakiś poważny w niej udział, wręczenie, podziękowania i przejście do meritum, sedna tego, po co wszyscy tam przyszli – koncert właściwy!
I tu niespodzianka! Na zaproszenie Możdżera na scenie pojawił s Zohar Fresco, znakomity izraelski perkusjonalista, towarzysz naszego pianisty na płytach z Larsem Danielssonem. Jego natchniona gra na instrumentach i nieziemski głos przyprawia o zawrót głowy, a w połączeniu z liryczną, subtelną grą Możdżera, słuchacz mógł być już bliski omdlenia, wkraczając w inną rzeczywistość.
Razem wykonali pięć utworów nasyconych melodią, wirtuozerią, perfekcyjną techniką. Każdy zainicjowany przez Możdżera, Fresco włączał się w trakcie, poddając się nutom płynącym z fortepianu. Grał jakby usłyszał je pierwszy raz, zachwycony rozwijając je we własnej improwizacji. Dwa pierwsze utwory zostały zagrane gwałtownie, mocno, jeśli w ogóle można tak interpretować kompozycje Komedy znanego ze swojej nostalgii i smutku. Zaraz potem pojawiło się jednak nastrojowe „Sleep Safe and Warm” a za nim „ Svantetic”.
Publiczność reagowała powściągliwie w trakcie wykonywanych utworów, jedynie zasłużenie oklaskując je po zakończeniu. Udało się jej jednak wywołać Panów do bisu. Jednego. Za to z pewnością nie był to utwór z promowanej płyty. Ciekawy: mocne, twarde uderzania w klawiaturę fortepianu, wzbogacone, jak to często na koncertach Możdżera bywa, dźwiękami zniekształconymi, preparowanymi przez położenie np. szklanek na struny instrumentu. Barwa była chropowata, niepokojąca, powietrze drgało. Równolegle narastały rytmiczne uderzenia Zohara w bęben. Jego solo, tym razem gromko nagrodzono brawami. Może dlatego, że publiczność poczuła nieuchronny koniec?
Nie kupujcie tej płyty, jeśli myślicie, że usłyszycie to, co przed chwilą przestrzegał żartobliwie Możdżer ze sceny. Prawda: inna to była muzyka, ale jednak ta sama, która pozostaje w nas, wciąż drga, niepokoi, nasyca i smutkiem i refleksją.