Piotr Jagielski: Święta tradycja, własny głos - fragment rozdziału Wuj Tom

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Jedna ze świętych jazzowych przypowieści opowiada o tym, jak Louis Armstrong wymyślił scat w 1926 roku, nagrywając Heebie Jeebies. Sprzedał czterdzieści tysięcy egzemplarzy nagrania w ciągu pierwszego tygodnia i został gwiazdą. Jelly Roll Morton będzie si upierał, że to nie był Armstrong, tylko Joe Sims, komik z Missisipi, ale przecież każdy wie, że to Armstrong: zabrał ze sobą kartkę papieru, na której zapisał słowa, ale w trakcie nagrania sfrunęła na podłogę. Dokończył piosenkę, wydając z siebie rytmiczne, nieartykułowane dźwięki, które później nazwano scatem. Podobno był zdumiony, gdy OKeh zdecydowała się to wydać.

Muzyczni biznesmeni szybko zareagowali na przypływ czarnoskórej ludności z całego kraju. Rozpoczęto masową produkcję „rasowych albumów” przeznaczonych dla czarnych; ich dolary były tak samo zielone jak dolary białych i równie cenne. Nagrywano chętnie, lecz byle jak – muzycy dostawali ledwie trzy minuty. Gdy upływała druga, zapalała się czerwona lampka oznaczająca, że pora zmierzać do końca.

W czarnych klubach godzinami wystawali młodzi biali muzycy zafascynowani nową muzyką, której nie potrafili grać. Notowali w pośpiechu to, co słyszeli – na byle czym, choćby na mankietach koszul. „Biały może zapisać nuty, ale nie da rady zapisać na kartce rytmu, natury czarnej muzyki” – uspokajał jeden z bywalców Lincoln Gardens. Bix Beiderbecke, Gene Krupa, Mezz Mezzrow, a także dziesiątki innych białych saksofonistów, perkusistów i trębaczy przybywały tu po naukę, jak na uniwersytet. „Biali muzycy przychodzili do naszych orkiestr, stawiali drinki, a gdy muzycy byli już podpici, prosili ich, żeby pokazali jakieś zagrywki” – pisał dziennikarz i muzyk Dave Peyton w 1926 roku w „Chicago Defender”. „Niczego im nie pokazujcie!” – nawoływał. Nazywano ich „aligatorami”, bo łapali byle ochłapy rzucone ze sceny. Gdy w 1928 roku w Triangle Café przez sześć miesięcy przygrywał biały zespół naśladujący grę Armstronga i kopiujący – nuta w nutę – jego aranżacje, czarny trębacz tylko się śmiał. „Zrzynaj śmiało, Muggsy!” – wołał do Muggsy’ego Spaniera, który oddałby duszę, żeby grać jak on.

Biali szli na South Side jak na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. „Przychodzę tu, żeby się odrodzić”  wyznał biały Guy Lombardo czarnemu Earlowi Hinesowi. Narzekał, że na co dzień musi grać muzykę relaksacyjną. Chicagowska dzielnica była jak inna planeta. Czarni prowadzili tu swoje własne sklepy, lokale były otwarte całą dobę, a porządku na ulicach oświetlanych nocą elektrycznymi latarniami pilnowali czarni policjanci. „Chicago Defender” okrzyknęło wielką migrację na północ „drugim wyzwoleniem”. Nowy Orlean nie należał do nowego, XX wieku, którego hymnem miał się stać West End Blues, a nie przestarzały New Orleans Stomp. W samym Missisipi powstawało już znacznie więcej pieśni opisujących życie w mieście i problemy społeczne niż tych religijnych. Ludzie porzucali proste życie na wsi na rzecz wielkomiejskiego galopu.