Noah Howard - tajemniczy Nowoorleańczyk

Autor: 
Piotr Wojdat
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Dla osób, które dużą wagę przykładają do nagrań z nurtów fire music i free jazz drugiej połowy lat 60. i początku kolejnej dekady, amerykański saksofonista Noah Howard jest z pewnością jednym z głównych bohaterów tamtego okresu. I nie sposób się takiemu podejściu dziwić, wszak ten pochodzący z Nowego Orleanu instrumentalista, nie tylko był godnym kontynuatorem spuścizny Johna Coltrane’a czy Alberta Aylera, ale też odnajdywał za pomocą altowego, sopranowego i tenorowego saksofonu swój własny głos. Najlepszym potwierdzeniem tego stanu rzeczy jest jego znakomity album z 1969 roku zatytułowany “The Black Ark”.

To właśnie wspomniana przeze mnie płyta daje jasny sygnał słuchaczowi, że ma do czynienia z artystą, który swobodnie i mądrze rozkłada akcenty w grze na instrumencie i przy okazji tworzy muzykę, które zapada w pamięci. Wydawnictwo jest jednym z dokumentów nowojorskiego etapu kariery Noah Howarda i skupia to, co najlepsze w twórczości tego artysty. Zdumiewająca jest szczególnie łatwość muzyka w kreowaniu nieoczywistych melodii, a może raczej zarysów, które w okamgnieniu przekształcają się w ogniste solówki i rozpływają się w chaosie. Mamy też trochę groove’u oraz brzmień orientalnych, które mogą budzić skojarzenia z inną wielką płytą - “Nation Time” Joe McPhee. Swoją grą imponują także sidemeni: saksofonista Arthur Doyle, trębacz Earl Cross, pianista Leslie Waldron, który przy okazji rozładowuje nieco napięcie, czy uwijający się jak w ukropie perkusista Muhammad Ali. Razem tworzą fascynującą mieszankę. I gdyby chcieć zapamiętać naszego dzisiejszego bohatera, którego urodziny właśnie obchodzimy, to warto zacząć przygodę z twórczością Noah Howarda właśnie od “The Black Ark”.

 

O amerykańskim saksofoniście warto jednak wiedzieć więcej, a przede wszystkim - warto posłuchać muzyki z jego udziałem. I o ile jego debiut w roli lidera z 1966 roku, czyli “Noah Howard Quartet” był próbą co najwyżej poprawną, to “Uhuru na Umoja” innego ważnego saksofonisty Franka Wrighta, o którym zresztą miałem okazję na tych łamach pisać, jest już nad wyraz udane. Noah Howarda możemy również usłyszeć na albumach Archiego Sheppa (“Black Gipsy”), czy Franka Lowe’a. Ciekawe są też wydawnictwa koncertowe, wśród których prym wiedzie “At Judson Hall” ze znakomitym “Homage To Coltrane”. Utwór ten rozwija się niespiesznie, nabiera majestatu, a dopiero gdzieś w okolicach 12 minuty rozkręca się, zalewając słuchacza energetyczną free jazzową młócką.

 

Na koniec chętnie przypomnę kilka faktów związanych z artystycznymi poczynaniami Noah Howarda. Okres jego najciekawszych dokonań to końcówka lat 60. Na początku kolejnej dekady wzorem wielu innych artystów jazzowych przeniósł się do Paryża. Tam odnalazł swoją przystań na dłużej, by w latach 80. wybrać się do Brukseli. Mniej więcej w tym czasie mocno interesował się funkiem i nagrywał dla własnej wytwórni AltSax. W latach 90. wrócił jednak do punktu wyjścia, czyli do free jazzu. Zmarł 3 września 2010 roku. Na szczęście pozostawił po sobie dużo dobrej muzyki, która w moim odczuciu nie została jednak w należyty sposób doceniona. Mam nadzieję, że czytelnicy Jazzarium.pl zmienią ten stan rzeczy choć trochę i przy okazji uczczą razem ze mną kolejną rocznicę jego urodzin.