Marcin Olak poczytalny - Oderwany

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Wakacje to taki moment, kiedy próbuję się choć na moment oderwać. Kilka osób mi już to doradzało – niektórzy dość stanowczo – w tym roku postanowiłem więc spróbować. To co robię na co dzień jest dla mnie tak pasjonujące, że wciąga mnie bez reszty, ale odrobina reszty czasem by się mogła przydać. Choćby po to, żeby zobaczyć coś z innej perspektywy, żeby złapać odrobinę dystansu. W te wakacje zatem odrywam się jak mogę, a najprościej jest uzyskać ten efekt nie robiąc czegoś, co robię regularnie. Na przykład – jeśli będę ćwiczył nie dłużej niż godzinę dziennie, to nagle pojawi mi się w planie dnia kilka zupełnie niezagospodarowanych godzin. Co więcej, w wakacje nie muszę jakoś nazbyt stanowczo tych godzin zagospodarowywać, mogę po prostu nic szczególnego nie robić. Ba, mogę delektować się bezczynnością i brakiem konieczności. Co prawda czasem coś uśpi moją czujność i przemknie się niezauważone do owych kilku godzin… Na przykład tym razem zauważyłem, że co prawda nie ćwiczę, ale za to więcej słucham. Ambrose Akinmusire, A Rift In Decorum. Normalnie petarda, wszystko się zgadza – poza tym, że miałem się odrywać… No dobrze, Ambrożemu na moment dziękuję i otwieram uszy na otaczającą mnie rzeczywistość. I okazuje się, że wcale nie jest tak źle, jak się tego obawiałem. Co więcej, okazuje się, że istnieją fajne dźwięki poza jazzem. No kto by pomyślał?…

Zasadniczo rzecz ujmując wiem, że nie tylko jazz jest fajny – ale zazwyczaj, gdy nie słucham jazzu, sięgam po nagrania bliższe muzyce współczesnej. Albo po muzykę dawną, czasem po klasykę. Takie rzeczy mi się podobają, nic na to nie poradzę. A tu nagle kolega puszcza na imprezie OK Computer. Ja wiem, że Radiohead wydało ten album w 1997, ale co ja poradzę na to, że Paranoid Android usłyszałem po raz pierwszy w wersji Brada Mehldaua? A tu się okazało, że oryginał też jest OK, no proszę. Potem powrót z imprezy – trochę trwa, więc może czegoś posłuchamy? Na wszelki wypadek nie wyrywam się z Ambrożym, czekam na inne propozycje, przecież mam się odrywać. W końcu ktoś włącza Bonnie Raitt. Tu już jestem trochę bardziej u siebie, od bluesa przecież zaczynałem. Muzyka płynie, po chwili wszyscy nucimy refreny. A ja, co tu kryć, jestem zbudowany – bo to naprawdę dobre dźwięki. Może nie nazbyt odkrywcze, zwłaszcza w zestawieniu z taką na przykład Mary Halvorson, ale co z tego? To po prostu kawał dobrej muzyki, i w tym konkretnym momencie dokładnie tego nam było potrzeba. Okazuje się, że cywilizowany świat wcale nie został podbity przez Despacito – poważnie, ani razu tego nie usłyszałem w te wakacje, aż musiałem poszukać na YouTube, żeby zorientować się, o co chodzi. Co za ulga!

Na wszelki wypadek po powrocie do domu włączam jednak Ambrożego, i po chwili dochodzę do nieco zaskakującego wniosku – ja nie muszę się odrywać na wakacjach, oderwany to ja jestem na co dzień. To, czego słuchaliśmy na imprezie, i jeszcze kilka innych płyt – tych „normalnych” - których posłuchałem później tego lata, to świetna muzyka, mocno osadzona w realiach. Jest zrozumiała, czytelna. Jest też trochę przewidywalna, ale w akceptowalny sposób. Po prostu jest fajna. Nie zaskakuje, po prostu dobrze płynie, dobrze wchodzi. Pasuje do chwili. Natomiast taki Rift In Decorum jest wyprawą w nieznane. Jeśli słuchamy – a przecież słuchamy – jazzu, to jesteśmy w stanie doszukiwać się inspiracji, które leżały u podstaw tego projektu. Tyle, że oni i tak zaskakują. Skręcają w nieprzewidywalne strony, wychodzą daleko poza swoje strefy komfortu – i zabierają słuchacza ze sobą. Na przykład takie solo w Moment In Between the Rest mogło by być bardziej melodyjne, nawiązujące do tematu. Bardziej jazzowe. A tymczasem jest takie… no właśnie. Oderwane. Słucham tego i mam wrażenie, że oni też nie wiedzieli, co się za chwilę wydarzy, po prostu oderwali się i polecieli. I to mnie całkowicie przekonuje.

Okazuje się, że zamiast odrywać się, powinienem chyba się podczas wakacji spróbować choć trochę wkleić w bardziej osadzone dźwięki. A skoro tak, to ja może pójdę się trochę powklejać. Ale wieczorem na pewno wrócę do Ambrose Akinmusire. Na wszelki wypadek, żeby nie było, że się nie odrywam.