Lennie Tristano – człowiek, który wymyślił cool jazz! Miałby dziś 104 lata!
Historia be-bopu to oczywiście dramaty żywotów Charliego Parkera, Buda Powella czy Theloniousa Monka. Niestety, wśród całego mnóstwa znakomitych muzyków, którzy dokładali swoje parę groszy do intelektualnego rozwoju jazzu, gubią się nazwiska muzyków, którzy nie wygrali swojej sławy. Historia jazzu to przeplatanka pięknych, odnisionych w bólu i wbrew okolicznościom, sukcesów – jak Milesa Davisa, Billa Evansa, Charlesa Mingusa czy Johna Coltrane'a – z historiami upadków, niedocenienia i porażek. Porażkę ponieśli tacy wybitni muzycy – jak Joe Maini czy Jabbo Smith – nie zostali jak dotąd należycie docenieni. W każdym razie nie na miarę swoich możliwości. Taką personą jest również Lennie Tristano – może nie tyle zapomniany, co trzymający się z boku, w cieniu gigantów. A przecież Tristano to jeden z najwybitniejszych pianistycznych wirtuozów epoki be-bopu, czyli czasu, w którym jazz dorastał i krystalizowały się jego idee.
Tristano wzbogacił muzykę Parkera i Gillespiego nowym, niespotykanym dotąd na taką skalę w jazzie, słownikiem muzyki klasycznej. Zaprosił do współpracy w tworzeniu harmonii, dysonanse rodem z twórczości Strawińskiego. Parker był zachwycony – czekał na kogoś takiego jak Lennie. Dostał od pianisty brakujący element – teraz „Bird” czuł się naprawdę wolny. Tristano uwolnił umysły nie tylko Parkera czy Powella – Lee Konitz, Bill Evans nie są wolni od silnych wpływów gry i improwizacji tego chicagowskiego pianisty.
Lennie Tristano był niewidomy od urodzenia. Nie zniechęciło go to do nauki i nie osłabiło jego pasji do studiowania muzyki, której zaczęła uczyć go matka – śpiewaczka operowa. Tristano uczył się w szkole dla niewidomych, gdzie poznał teorię i filozofię muzyki, jak również osiągnął sprawność w posługiwaniu się kilkoma instrumentami dętymi. W 1943 roku ukończył z wyróżnieniem America's Conservatory of Music. Młody Leonard zdobywał doświadczenie i wiedzę niezbędną do późniejszego swobodnego poruszania się w skomplikowanym i często absurdalnym świecie nowojorskiego be-bopu. Trzy lata po ukończeniu szkoły przeprowadził się do Nowego Jorku, obładowany wiedzą i chęcią uczestniczenia w czymś nowym, co właśnie ożywało na oczach wszystkich – be-bopu. Wzbudził sensację swoim pojawieniem się na nowojorskiej scenie. Dizzy Gillespie i Charlie Parker przecierali w niedowierzaniu oczy, obserwując ruchy pianisty po klawiaturze. Gazeta „Metronome” nadała mu tytuł „Muzyka Roku” 1947, a do Lenniego ustawiały się kolejki młodych muzyków – nie tylko pianistów, ale saksofonistów i kontrabasistów – liczących na, choćby krótką, audiencję u mistrza.
W 1949 roku, Tristano wyprzedził swoich kolegów dokładnie o dekadę, gdy nagrał – właściwie pierwszy – freejazzowy utwór. Kompozycja o celnym tytule „Intuition”, zapowiadała to, co miało stać się faktem za dziesięć lat, gdy w 1959 roku Ornette Coleman zszokował swoją pozbawioną granic muzyką publiczność klubu Five Spot.
Pianista w towarzystwie saksofonistów Lee Konitza i Warne'a Marsha i gitarzysty Billa Bauera, nie rozmawiali o tym, co za moment mieli zagrać. Zdali się na czystą intuicję i słuchanie siebie nawzajem. Nie było nut, ustalonego tempa i zegarów na ścianach. Wszystkiemu temu z uwagą przyglądał się młody kontrabasista Charles Mingus, który przez całą swoją karierę z lubością korzystał z lekcji, jaką dał mu niewidomy pianista.
Lennie Tristano przewidział, jak będzie wyglądała muzyka przyszłości. Jazz w be-bopowej odmianie przesuwał pewne granice i bazował na improwizacji bardziej niż kiedykolwiek.
Jednak pianista przerósł swoich współczesnych, proponując zupełnie szalone i nowatorskie rozwiązania – włączał do kompozycji atonalność, odrzucał klasyczne tempa i harmonie. Do silnych inspiracji Tristano chęnie przyznaje się Cecil Taylor, a więc niekwestionowany mistrz wagi ciężkiej i wirtuoz pianistycznej improwizacji. Ale Lennie mówił o niej już w 49' roku! Jego nagrania wykonane dla wytwórni Atlantic i Capitol są dowodami na wielkość umysłu i sprawności technicznej pianisty. Niestety, za dobrymi recenzjami nie szła dobra sprzedaż.
Tristano nienawidził występować. Brakiem pewności siebie i nieufnością również nie mógł się z nikim równać. Pod tym względem antycypował nadejście wielkiego niedowartościowanego jazzu – Billa Evansa. Nie ufał również wytwórniom płytowym i szefom klubów muzycznych. Musiał mierzyć się z niegodziwością i cynizmem. Często usiłowano go po prostu oszukać, wykorzystując jego kalectwo. Bez jego wiedzy nagrywano koncerty i wydawano je nielegalnie. Tristano poczuł się zmęczony przepychaniem się z cynizmem i zimnym wyrachowaniem biznesowego aspektu muzyki. Nie chciał być zależny od ciasnych umysłów muzycznych przedsiębiorców, zainteresowanych wyłącznie liczeniem pieniędzy. Założył własną wytwórnię – fukcjonujący do dziś Jazz Records (firmą kieruje córka pianisty). Ale z biegiem lat Tristano grał coraz rzadziej. Najpierw niemal przestał występować, później coraz dłużej trzeba było czekać na jakieś nagranie, aż w końcu po prostu nie było już na co czekać. Lennie Tristano odpuścił budynek.
I zaczął nauczać. Wrócił do tego, co w naturalny sposób wydawało się jego powołaniem. I również na tym polu był nowatorski – założył pierwszą jazzową szkołę, w której uczył improwizacji. Również techniki nauczycielskie, którymi się posługiwał, należały do interesujących – wierzył w indywidualne podejście do każdego studenta. Kazał również swoim uczniom uczyć się na pamięć improwizacji Parkera, Younga czy Billie Holiday. Musieli umieć je bezbłędnie nie tylko zagrać, ale też zaśpiewać! Tristano nie wymagał od swoich uczniów imitowania wielkich jazzowych improwizatorów, lecz umieć wykorzystywać ich pracę dla własnych celów. Cały czas pamiętajmy, że dzieje się to w 1951 roku.
Lennie jest jednym z największych ludzi jazzu. Nawet nie muzyków – to za mało, bowiem Tristano był filozofem i mędrcem, od którego nauki pobierali Parker, Powell, Konitz i cała rzesza muzyków o mniej rozpoznawalnych nazwiskach. I mimo tego wszystkiego, jego nazwisko nadal nie figuruje, gdzie jego miejsce – w pamięci szerokiej publiczności. Ten teren zajęty jest przez poetów przeklętych, tragicznych gigantów – Parkera, Younga i Mingusa. Na pogrzebie Charliego Parkera był jednym z niosących trumnę. W ramach ironii losu.
Lennie Tristano spędził całe swoje muzyczne życie w cieniu swoich uczniów, ale czy wielkiego nauczyciela nie poznaje się właśnie po tym, że jego uczniowie go przerastają?
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.