Gunter Hampel - gdy pomysł na jazz nie zna granic

Autor: 
Piotr Wojdat
Zdjęcie: 

Gunter Hampel to jeden z tych artystów, który zawsze bierze sprawy w swoje ręce. Ten niemiecki multiinstrumentalista nigdy nie polegał jakoś specjalnie na innych i nie poszukiwał zbyt wielu możliwości wydawania własnych płyt. Zamiast narzekać na rynek muzyczny, założył własną wytwórnię i dzięki temu nie musiał chodzić na kompromisy i mógł w pełni decydować o tym, jaki kształt nabierze jego muzyka. Birth Records powstało w 1969 roku. Od tego czasu Gunter Hampel wydał w tym labelu trudną do policzenia ilość płyt. Niektóre źródła podają liczby zbliżone do 50, a jego strona internetowa… 200.

Bohater niniejszego tekstu urodził się 31 sierpnia 1937 roku w Göttingen. Już w wieku 4 lat zaczął uczęszczać na lekcje gry na fortepianie. W wieku 16 lat potrafił już znacznie więcej i co istotne - sięgnął po kolejne instrumenty: klarnet, saksofon, wibrafon oraz akordeon. Jak wieść gminna niesie, wychował się na muzyce klasycznej, folkowej, a z jazzem zetknął się po raz pierwszy w czasie II wojny światowej. Postacią, która wywarła na nim największe wrażenie, był Louis Armstrong. Jego twórczość odcisnęła na młodym Gunterze Hampelu silne piętno.

Pod koniec lat 50. zaczął grać jazz. Próbował swoich sił w różnych stylistykach, w tym m.in. w bebopie. Pierwszy album nagrał razem z Heartplants Quintet. Miało to miejsce w 1964 roku, a skład grupy powinien na dzisiejszym słuchaczu zrobić duże wrażenie. Obok Guntera Hampela pojawili się w nim pianista Alexander von Schlippenbach, czy trębacz Manfred Schoof. Wraz z wydaniem tej płyty tak naprawdę kariera artystyczna niemieckiego multiinstrumentalisty nabrała tempa, do tego stopnia, że zaczął się intensywny okres koncertowy.

Kolejnym przełomowym wydarzeniem było poznanie amerykańskiej wokalistki Jeanne Lee. Nastąpiło to w 1967 roku i zaowocowało bogatą dyskografią. A sama Jeanne Lee nie była zwykłą wokalistką, czy piosenkarką. A może raczej nie tylko, bo doskonale sprawdzała się w śpiewie a’la Abbey Lincoln, jak i wolnej improwizacji wokalnej. Razem z Gunterem Hampelem tworzyła muzykę, której koloryt i ogólna wymowa fascynowała i przytłaczała zarazem dużym nagromadzeniem bodźców.

Potwierdzeniem tego stanu rzeczy jest album “The 8th of July 1969”. Oprócz wymienionej pary (Hampela i Lee połączyło także uczucie) na płycie możemy usłyszeć perkusistę Steve’a McCalla, basistę Arjena Gortera oraz saksofonistów: legendarnego już dzisiaj Anthony’ego Braxtona oraz znanego, m.in. z Globe Unity Orchestra - Willema Breukera.

Wspomniany przeze mnie album to być może najwybitniejsze nagranie sygnowane imieniem i nazwiskiem Guntera Hampela. Myślę, że można je zestawić z “Les Stances A Sophie” Art Ensemble of Chicago, bo i instrumentarium jest na nim bogate i nawiązania do amerykańskiej muzyki są namacalne. Ale to, co różni wspomniany album od radykalnie demokratycznej grupy związanej z AACM, to silne wpływy europejskiej muzyki współczesnej i ponad gatunkowej muzyki improwizowanej.

Od początku lat 70. Gunter Hampel rozpoczyna swoją działalność pod szyldem Galaxie Dream Band. W składzie zespołu pojawia się rzecz jasna Jeanne Lee, a grupa wywiera silny wpływ zarówno na amerykańską, jak i europejską scenę jazzową. Dzieje się tak, m.in. za sprawą płyt: “All The Things You Could Be If Charles Mingus Was Your Daddy “, czy “Enfant Terrible”. Ponadto Hampel nagrywa albumy w duetach, z big bandami, a na liście artystów, z którymi do tej pory współpracował, można znaleźć, np. Mariona Browna, Archiego Sheppa, Dona Cherry’ego, czy… Krzysztofa Pendereckiego.

W ramach podsumowania przytoczmy krótką wypowiedź Anthony’ego Braxtona, który z uznaniem wypowiada się o Gunterze Hampelu i przy okazji w błyskotliwy sposób uzmysławia, że mamy do czynienia z postacią wymykającą się wszelkim klasyfikacjom:

"You cannot learn Gunter's music on any school, real life is his teacher".