Przeczytaj

  • At the Gates of Paradise

    Znamienne jest, że od dawna Zorn woli być kompozytorem niż instrumentalistą. Wiadomo też, że daje na płytach upust swojemu mistycyzmowi. Tak jest i w tym przypadku. Suita zainspirowana mistycznym dziełem Williama Blake’a oraz starożytnym zbiorem pism, między innymi gnostyckich, przypadkiem odkrytych w 19

  • Victory!

    Co za płyta! Nad trzecim albumem amerykańskiego saksofonisty po prostu unosi się duch Johna Coltrane'a. Już pierwsze dźwięki tytułowego utworu „Victory!” nawiązują mocno do jego twórczości. Trio Allena (Gregg August – bas, Rudy Royston – perkusja) znakomicie odnajduje się w konwencji spokojnego, transowego brzmienia. Nagranie jest hipnotyzujące, a dźwięk saksofonu po prostu wyśmienity.

  • Sanktoria

    Kiedyś, kiedy zaczynałem swoją drogę z jazzem, wydawało mi się, że klarnet jako instrument jazzowy skończył swoją karierę z nastaniem Charliego Parkera. Potem naczytałem się opracowań, które jedynie mnie utwierdziły w tym przekonaniu. Jazz klarnetowy to muzyka co najwyżej swingowa, a do współczesnego jazzu niech się nie pcha, bo jest tu niechciany. Postacie jak Dolphy wydawały się kompletnymi epigonami, przywiązanymi kurczowo do klarnetu, w dodatku basowego.

  • Byrd in Hand

    W tym samym czasie co "Byrd in Hand" w 1959 r., ukazały się na rynku płytowym tak słynne pozycje jak: „Giant Steps” Coltrane'a czy "Kind of Blue” Davisa. Nie da się ukryć, że przesłoniły one swym blaskiem inne, nagrane w tamtym czasie sesje. 

  • AFRO-HARPING

    Harfa, jeden z najstarszych instrumentów strunowych, szybko został wykorzystany w kinie dźwiękowym dzięki swoim walorom dźwiękowym. Równie szybko ciepłe, nastrojowe brzmienie zainteresowało aranżerów jazzowych. Jack Teagarden zatrudnił w 1934 roku pioniera w tej  dziedzinie Caspara Reardona, Eddie Sauter korzysta z maestrii Adeli Girard.

  • Nie pcham się na afisz! – z Lorą Szafran rozmawia Maciej Karłowski

    Lora Szafran, znakomita jazzowa śpiewaczka, artystka, której głos się podziwia i chwali, jest jednocześnie osobą, o której wcale nie jest tak głośno, jak powinno być. Dlaczego?

    A bo ja się jakoś nie pcham na afisz (śmiech).

  • Equilibrium

    Maciej Obara – saksofonista altowy, lider własnych formacji, na którego oczy jazzowego środowiska w Polsce są od jakiegoś czasu zwrócone z uwagą i nadzieją. Dzieje się tak szczególnie od czasu ukazywania się jego płyt w towarzystwie szacownych Amerykanów. Najpierw „Four” z Markiem Helliasem, Nasheetem Waitsem i Ralphem Alessim, potem „Three”, na której za perkusją zasiadł Harvey Sorgen, a na kontrabasie zagrał nie kto inny jak John Lindberg.

  • Big Beautiful Dark and Scary

    Na szczęście nikt dotąd nie pytał mnie o to, jaki zespół jest dziś najlepszy na świecie. Gdyby jednak ktoś chciał poznać moją opinię na tej temat, odpowiedziałbym Bang On A Can All Stars.

  • Wojtek w Czechosłowacji - w gdańskim Klubie Żak

    Kwintet Wojtka Mazolewskiego to pewnego rodzaju fenomen: w sytuacji, kiedy praktycznie cała scena jazzowa zeszła do podziemi (gdzie skądinąd całkiem dobrze sobie radzi) grupa nagrywa utwory, które nie tylko emitowane są w radiu, ale osiągają wysokie miejsca na Liście Przebojów radiowej Trójki. Nawet biorąc pod uwagę specyfikę stacji, nie zdarzyło się chyba nigdy, żeby utwory jazzowe na liście przebojów gościły tak długo.

  • The Nearness

    Jane Ira Bloom nagrała dla Arabesque Records dwie doskonałe płyty: w roku 1992 - Art. & Aviation i w cztery lata później The Nearness. Piszę dwie, albowiem trzeciej, nagranej w kwartecie z m.in. Fredem Herschem jeszcze nie znam. Tzn. zbyt mało tej płyty słuchałem, by móc ją ocenić. Z pobieżnego przesłuchania wolę te dwie, o których wspominam.

  • Duet For Eric Dolphy

    Lubię Dolphy'ego. I to nie tylko jego grę, ale i jego kompozycje. Wcale też nie twierdzę, że jedynie Dolphy dobrze gra Dolphiego, a pozostali czynią to źle. Ot, chociażby płyta Jerome Harrisa sprzed kilku lat dla New Worldu. Nie uważam też, że mały skład - duet - jest zbyt małym dla grania jazzu. Są rewelacyjne przykłady takiego grania. By nie sięgać daleko, wystarczy przywołać z naszego podwórka duety Możdżera.

  • Live & Let Live - Love for Japan

    Japonia zajmuje na jazzowej mapie świata miejsce szczególne. Od lat tamtejsza publiczność kocha muzykę improwizowaną, właściwie w każdej, nawet najbardziej eksperymentalnej formie. John Zorn, zafascynowany (z wzajemnością) krajem kwitnącej wiśni, ma nawet swój japoński pseudonim - Dekoboko Hajime. Japońskie wydania europejskich i amerykańskich płyt jazzowych często zawierają dodatkowe, niepublikowane utwory czy inne dodatki - i zawsze są łakomym kąskiem dla kolekcjonerów na całym świecie.

  • Creative Catalysts

    Mocna muzyka, co nie kłania się naszym uszom, każąc raczej w pokłonie jej się oddawać. W sumie nic nowego. Tego typu energetyczne duety saksofonu i perkusji znamy co najmniej od pamiętnej i doskonałej płyty Johna Coltrane'a i Rashida Aliego "Interstellar Space". 

  • The Year Of The Elephant

    O tej płycie, drugiej z kolei nagranej przez złoty kwartet Leo Smitha, można byłoby napisać potężne opracowanie albo lapidarną recenzję. Z decyzją, którą z formuł wybrać, zwlekałem do ostatniej chwili. I w końcu poddałem się. Nie mam nic do powiedzenia, co nie ucieknie w banał, więc lepiej krótko. 

  • Piazzolla Forever

    Niezła, ciekawa, dynamiczna, a chwilami nawet poruszająca płyta. Zresztą nic w tym dziwnego. Poza dwoma utworami, wypełniają ją kompozycje Astora Piazzolli, te zaś gwarantują temperaturę przeżyć.

Strony