Equilibrium
Maciej Obara – saksofonista altowy, lider własnych formacji, na którego oczy jazzowego środowiska w Polsce są od jakiegoś czasu zwrócone z uwagą i nadzieją. Dzieje się tak szczególnie od czasu ukazywania się jego płyt w towarzystwie szacownych Amerykanów. Najpierw „Four” z Markiem Helliasem, Nasheetem Waitsem i Ralphem Alessim, potem „Three”, na której za perkusją zasiadł Harvey Sorgen, a na kontrabasie zagrał nie kto inny jak John Lindberg. Ale i wcześniej było głośno, wszak przecież sam Tomasz Stańko namaścił Macieja Obarę, a on sam dwukrotnie przecież nagrywał płyty pod własnym nazwiskiem.
Choć rekomendacja pana Tomasza i płyty z przyjaciółmi z za Oceanu były ważną cezurą w karierze Macieja i sprawiały radość zarówno jemu, jak i słuchaczom, to jednak gdzieś ciągle czekaliśmy, a może tylko ja czekałem, aby ten młody i chwilami trochę gniewny muzyk objawił się w końcu w roli prawdziwego lidera. Żeby nie było wątpliwości, że to, co dostaniemy w postaci kolejnej płyty, będzie jego własnym głosem, niezniekształcanym obecnością znacznie starszych i znacznie bardziej utytułowanych muzyków.
Nie będę więc ukrywał, że na „Equilibrium” czekałem jeszcze bardziej niż na nagrania amerykańskie. Także dlatego, że cokolwiek by nie myśleć, tamte składy, choć imponujące i ważne, nie były zespołami, z którymi Maciej Obara mógł poważnie i rzetelnie pracować nad swoją muzyką w dłuższej perspektywie. Amerykanie są daleko, nie da się z nimi działać na co dzień, nie da się grać na stałe koncertów i budować niezbędnych w działaniach artystycznych relacji. A z obecnym kwartetem da się i może on, czego sobie i wszystkim życzę, stać się working bandem. Krzysztof Gradziuk i Maciej Garbowski są jego fundamentem, dla Macieja także wieloletnimi muzycznymi współpracownikami, a Dominik Wania, znakomity młody pianista, brzmi niemal tak, jakby na taki właśnie kwartet czekał. Najnowsza płyta Macieja pokazuje też inne jego oblicze jako improwizatora. Mocny, idący w tenorowy rejestr sound jego altu oraz oszczędniejsza fraza każą z uwagą wsłuchiwać się w zachodzące w jego artystycznym emploi zmiany. Tak, mniej często oznacza więcej. Więcej brzmienia, więcej staranności, więcej celnych point i więcej przestrzeni, a także czasu, aby rozgrywane dźwięki nabrały ważkich znaczeń.
I prawdę powiedziawszy, wreszcie pierwszy raz jestem o Macieja Obarę spokojniejszy. Pierwszy raz też nie nęka mnie myśl, że kolejne jego poczynania są efektem bardzo przyspieszonego i nerwowego poszukiwania własnej drogi. Być może wraz z „Equilibrium” Maciej osiągnął ten stan równowagi, który jest niezbędny, by przelać w muzykę te najważniejsze emocje i nie rozwodnić ich nieustannym gorączkowym rozglądaniem się na boki. Mam także nadzieję, że ten kwartet przetrwa i omawiana płyta nie będzie ostatnią, jaką w jego wykonaniu usłyszymy.
1. Cool Madness, 2. Hidden, 3. Tale, 4. Domino, 5. Cheshire Cat, 6. Lady With A Wisle, 7. Transcendental
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.