Sanktoria
Kiedyś, kiedy zaczynałem swoją drogę z jazzem, wydawało mi się, że klarnet jako instrument jazzowy skończył swoją karierę z nastaniem Charliego Parkera. Potem naczytałem się opracowań, które jedynie mnie utwierdziły w tym przekonaniu. Jazz klarnetowy to muzyka co najwyżej swingowa, a do współczesnego jazzu niech się nie pcha, bo jest tu niechciany. Postacie jak Dolphy wydawały się kompletnymi epigonami, przywiązanymi kurczowo do klarnetu, w dodatku basowego. Kiedy we współczesny jazz wszedłem głębiej, ba, kiedy stał się on dla mnie tym gatunkiem muzyki, którego słucham niemal wyłącznie, wówczas – przy moim uwielbieniu do dęciaków – okazało się, jak złudne jest to przeświadczenie.
Klarnet trzyma się i to trzyma mocno. No, chyba że na myśli mamy jazz polski, bo w nim zwykle, zanim się przyjmą jakieś tendencje, to lata mijają. Albo też nie mamy aż tylu instrumentalistów, co na świecie. Inna sprawa, że taka ponad dwukrotnie większa liczebnie Francja zasłynęła z dwóch klarnecistów: Michela Portala i Louisa Sclavisa. Wobec tego u nas nie jest tak źle - awangardowo-yassowo-triphopowe miejsce zajmuje Mazzoll, współczesną, aczkolwiek nawiązującą do tradycji tego stylu formę jazzu reprezentuje Emil Kowalski, choć daleko im w popularności do wspomnianych Francuzów.
Ukazała się na rynku bodaj druga płyta firmowana jego nazwiskiem – tutaj wespół z młodszymi jazzmanami Piotrem Lemańczykiem, Dariuszem Herbaszem i Tomkiem Sowińskim. I zawsze powstaje to samo pytanie: i jak jest? Nieźle. Przede wszystkim ciekawie dzieje się pomiędzy basem a perkusją – nie wiem, czy to z tego powodu, że większość kompozycji napisał basista, ale wydaje się, że jeszcze ciekawszą pracę wykonał Sowiński, czyli perkusista. Ten ostatni bowiem miejscami dwoi się i troi, by podkład perkusyjny nie brzmiał sztampowo, by nie był zwykłym beatem odgrywanym na perkusji. Ale taka jest współczesna gra na tym instrumencie. Perkusja wyemancypowała się już jakiś czas temu i odtąd każdy perkusista chce grać melodycznie – nie inaczej jest z Sowińskim, a że potrafi grać i z teamem, świadczą także niektóre nagrania z tej płyty ("E.D.P.T."). Kowalski dysponuje miękkim i głębokim tonem, ciekawie rozwija też improwizacje. Te ostatnie są też dość mocną stroną Herbasza, choć ton jego saksofonu, osobiście, nie podoba mi się najbardziej.
To czego mi brakuje, to współbrzmień obu instrumentów dętych. Ich interakcji. Muzyka najczęściej rozwijana jest na zasadzie: jedno trio (z saksofonem) – drugie trio (z klarnetem). Wydaje mi się, że o wiele ciekawiej zabrzmiałaby ta muzyka, gdyby dwaj frontmeni częściej grali równocześnie. Współbrzmienia saksofonu i klarnetu są bowiem, czego dowodzą znakomite płyty takich muzyków jak Pavone czy Ehrlich – i czego jesteśmy miejscami świadkami także i na tej płycie ("Sen o św. ptaku", "Tryptyk" - i aż szkoda, że to niemal wyłącznie unisona), szczególnie miłe (mam nadzieję, że nie tylko memu) uchu. Druga rzecz, której mi brakuje, to pewnego rodzaju energetyczna spontaniczność będąca jednak, niestety, udziałem jedynie najlepszych. Raczej wolne tempa, w jakich dzieje się muzyka na tej płycie, powodują, że działa ona kojąco, może nawet nazbyt – miejscami aż by się prosiło o jakiegoś mocnego kopa, lekki, niewymuszony odjazd. Jeżeli nawet jednak ani Herbasz ani Kowalski najlepszymi (w skali światowej) muzykami jeszcze nie są, to chwalebne jest to, że wraz ze swoimi kolegami z zespołu: Lemańskim i Sowińskim pokusili się o stworzenie ciekawej i w dość nowocześnie brzmiącej płyty.
1. Sanktoria; 2. E.D.P.T.; 3. Sen o św. Ptaku; 4. Tryptyk; 5. Świtanie
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.