Święta tradycja, własny głos - fragment rozdziału Najsympatyczniejszy geniusz, jakiego spotkasz

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Tony Williams, wówczas zaledwie osiemnastoletni, i Herbie Hancock aż skakali ze szczęścia, gdy zadzwonił do nich Miles Davis i zaprosił na przesłuchanie do swojego nowego kwintetu. Przybiegli natychmiast i przez tydzień grali w domu trębacza wraz z Ronem Carterem. Poprzedni wielki kwintet rozpadł się, gdy odszedł z niego John Coltrane. Miles musiał znaleźć jego zastępcę – o ile w ogóle było to możliwe. W końcu machnął ręką i zdecydował się założyć zupełnie nowy kwintet. Ale nadal nie miał saksofonisty. Próbował Jimmy’ego Heatha i Hanka Mobleya, próbował Sama Riversa i George’a Colemana, ale zawsze coś mu nie pasowało, coś było nie tak, jak chciał. Wayne Shorter okazał się pierwszym wymarzonym kandydatem. Ale był też jednocześnie kierownikiem muzycznym zespołu The Jazz Messengers.

Do pracy w grupie Arta Blakeya nadawali się tylko najtwardsi, najdzielniejsi, najbardziej pracowici. Zanim został jednym z największych perkusistów w historii, Blakey pracował w hucie w rodzinnym Pittsburghu. Nazwał zespół The Jazz Messengers – Jazzowi Posłańcy, nadając mu religijną aurę. A jego religią był islam. Blakey odbył mistyczną podróż do Afryki, z której powrócił do Stanów jako Abdullah Ibn Buhaina. Wayne Shorter dołączył do jego zespołu latem 1959 roku. Młody saksofonista dostał się do Messengersów dzięki temu, że tuż przed jednym z koncertów zastąpił niesubordynowanego Mobleya. Występy z Davisem były jednak szansą na coś więcej.

Miles nie był freejazzowcem. Uważał, że Ornette Coleman i jemu podobni są zwykłymi kuglarzami. Jego zespół miał poszerzać jazzową formę, nie zrywając z nią całkowicie. „Eksperymentować, ale nie bez niej” – mówił w autobiografii. Wspomina, że Shorter wniósł do grupy szczególny stosunek do reguł muzycznych. „Rozumiał, że wolność w muzyce to taka znajomość reguł, która pozwala naginać je do własnej satysfakcji i smaku. Wayne zawsze był gdzieś tam w tym swoim własnym wymiarze, na orbicie wokół swej własnej planety. Wszyscy pozostali w zespole stąpali po ziemi. W zespole Arta Blakeya nie mógł robić tego, co robił w moim; kiedy był w moim zespole, wydawał się kwitnąć jako kompozytor”.           

Jemu jedynemu wolno było przynosić własne kompozycje.