Jutta Hipp w 100 lecie urodzin

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 

Niemiecka pianistka Jutta Hipp, jedna z najbardziej niezwykłych gwiazd nowojorskiej sceny jazzowej lat 50. W tamtym czasie stanęła przed nią otworem scena najważniejszego jazzowego miasta świata, bo przecież kiedy nagrywa się dla Blue Note to wiadomo, że sprawa jest poważna, a jeszcze jak się jedyną instrumentalistką i to jeszcze białą z kontraktem w dłoniach to żartów naprawdę nie ma. Jutta  grywała i nagrywała z Zootem Simsem i Charlesem Mingusem i zarejestrowała w sumie trzy albumy, jej mentorem i opiekunem był papież amerykańskiego jazzu, krytyk, pisarz i eseista Leonard Feather. Wszystko na pierwszy rzut oka mogło wydawać się bajką gdyby nie fakt, że bajką nie było, a krótko potem jak Juttę opromienił blask wielkiej kariery, ta na zawsze zrezygnowała z działań na scenie muzycznej.

Przez dekady jej historia była jedną z największych tajemnic w historii jazzu. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego tak bardzo utalentowana niemiecka pianistka, która ledwie kilka lat wcześniej wyemigrowała do USA i śmiało wkroczyła na nowojorską scenę na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nagle zapadła się pod ziemię. Kiedy saksofonistka i jazzowy historyk oraz autorka obszernej biografii Jutty Hipp, Ilona Haberkamp w toku prac nad książką dotarła do niej w połowie lat 80. i udało jej się z nią porozmawiać, to tak naprawdę nie dowiedziała się wiele więcej. „To się po prostu stało”, odrzekła pianistka dodając „Nie czułam już potrzeby grania”. Choć sama Jutta bardzo niechętnie wracała do tamtego jazzowego czasu i nigdy nie dała się namówić na jakiekolwiek obszerniejsze wypowiedzi, byłoby nieroztropnie myśleć, że lapidarna odpowiedź to cała prawda o tym co się wydarzyło. My jednak możemy tej prawdy poszukać albo przynajmniej zaryzykować nieco obszerniejsze wytłumaczenie. Aby jednak zrozumieć, co tak naprawdę się wydarzyło, musimy cofnąć się do samego początku.

Jutta Hipp urodziła się w 1925 roku w Lipsku w Niemczech i jeszcze jako dziecko pobierała lekcje gry na fortepianie klasycznym od kościelnego organisty. Urodziła się w rodzine muzykalnej. Ojciec był pianistą, mama śpiewała. Nie nacieszyła się jednak zanadto dziecięcą swobodą radosnego muzykowania. Nad Republiką Weimarską, od czasu kiedy Paul von Hindenburg wydał dekret „O ochronie narodu i państwa” nad Niemcami rozpostarł się mroczny cień nazizmu i amerykańskiej muzyki nie tylko nie wolno było grać ale nawet słuchać. O swingu i jump bluesie, jazzie, Jutta dowiedziała się z radia. Rodziny wyłączały światła w nocy z powodu nalotów, a gdy rodzina już szła spać Jutta siedziała sama w ciemności, słuchając stacji jazzowych. Wówczas po raz pierwszy usłyszała Counta Basiego, Fatsa Wallera i Jimmie'ego Lunceforda, a kilka ulubionych melodii nawet zapisała w nutach.

Po wojnie, kiedy Niemcy zostały podzielone na Wschodnie i Zachodnie, rodzinny Lipsk, choć nie zdewastowany alianckimi nalotami jak Drezno, znalazł się w radzieckiej strefie okupacyjnej. Wielu ludzi wówczas decydowało się przedrzeć się do strefy amerykańskiej. Rodzina Jutty była wśród nich. Nie trudno się domyśleć, jak traumatycznym przeżyciem musiało być opuszczenie domu  tym bardziej, że granice stref były pilnie strzeżone.

„Dowiedzieliśmy się z ust do ust, gdzie mają przejście. Mieliśmy przy sobie trochę pieniędzy i trochę alkoholu, które musieliśmy oddać przewodnikowi. Jakaś kobieta była zbyt głośna, więc kazał jej się odsunąć. Próbowaliśmy przejść w jednym miejscu, ale byli tam strażnicy. Poszliśmy więc w inne miejsce. W pewnym momencie zeszliśmy ze wzgórza i przeszliśmy przez polną drogę na wsi. Potem znaleźliśmy się w Niemczech Zachodnich. Przewodnik powiedział, że kiedy zobaczymy baraki, będziemy w Niemczech Zachodnich. Potem weszliśmy do baraków, a tam byli inni, którzy przekroczyli granicę. To było przerażające”.

Młoda Hipp znalazła się w Monachium z kilkoma płytami, zdjęciami, obrazami i książkami. Jej pierwszym ubraniem w nowym domu była sukienka uszyta z wojskowego koca. Ale Niemcy zachodnie w porównaniu ze wschodnimi były innym światem. Pierwszymi zajęciami muzycznymi jakich podjęła się tam było granie w zespole cyrkowym, potem w nocnych klubach dla cywilów i stacjonujących tam amerykańskich żołnierzy. Życie w Monachium było lepsze, ale nie było łatwe. „Musieliśmy grać od, powiedzmy, siódmej do piątej rano z jedną przerwą” - powiedziała. „Czasami graliśmy siedem dni w tygodniu, a czasami także po południu. To było mordercze. Po prostu pracowałeś, spałeś, jadłeś, pracowałeś, spałeś, jadłeś. To wszystko, co robiłeś”.

Po graniu w cudzych zespołach pod koniec lat 40. i na początku lat 50. założyła własny kwintet w 1953 roku i nagrała trzy albumy jako liderka dla niemieckich wytwórni. W tym samym roku odbyła też trasę koncertową po Niemczech z Dizzym Gillespie.

Pierwszymi fascynacjami Jutty byli pianiści swingowi, których słyszała w ciemnym pokoju w Lipsku, ale jej zasięg stylistyczny znacznie poszerzył się, gdy odkryła innowatora bebopu, Buda Powella i Horace Silvera. Tę fascynacje przekuła we własny styl, który zachwycił monachijskich słuchaczy. Zresztą nie tylko to przykuwało uwagę publiczności. Wyobraźmy sobie mamy początek lat 50. W jazzowym świecie jeszcze bardziej zdominowanym przez mężczyzn niż to jest dzisiaj, na scenę wychodzi kobieta prowadząca własny zespół i nie jest wokalistką! Bez wątpienia Jutta doskonale zdawała sobie sprawę, że jest atrakcją nie tyklo koncertową, ale także i obyczajową. Sama zresztą kiedyś powiedziała jednemu że jeśli była dobrze znana w Niemczech, to „chyba dlatego, że byłam kobietą”.

W 1948 roku Jutta urodziła syna. któremu nadała imię Lionel, na cześć jednego z jej ulubionych wibrafonistów, Lionela Hamptona. Ojcem był amerykańskim żołnierzem stacjonującym w Niemczech. Był Afroamerykaninem. W ówczesnym wosku zdominowanym segregacją rasową wojsku kolorowym żołnierzom nie zezwalano na uznanie ojcostwa dzieci białych kobiet. Wkrótce żołnierz wrócił do domu a Jutta zdecydowała się oddać syna do adopcji.

Życie Jutty w Monachium upływało na muzyce i wśród stacjonujących tam wojsk. Dzięki innemu żołnierzowi życie pianistki wkrótce miało się diametralnie zmienić.  Około 1950 lub 51 roku amerykański żołnierz nagrał zespół Jutty podczas jednego z koncertów i wysłał kopię do krytyka i kompozytora jazzowego Leonarda Feathera. Feather w owym czasie był w świecie jazzu wielkim nazwiskiem. Artyści jazzowi tacy jak Duke Ellington, Louis Jordan, Dinah Washington i Count Basie wykonywali jego kompozycje, a on sam pisywał liner note do płyt, zajmował się produkcją płyty i pisał felietony i recenzje m.in. do już wtedy cieszącego się ogromnym prestiżem Down Beatu. Kiedy trzy lata później Feather przyjechał do Niemczech na trase koncertową z Billie Holiday, wiedział doskonale, że jedną z najważniejszych spraw do załatwienia w Europie było spotkanie z Juttą Hipp. Zdarzyło się to podczas występu pianistki w klubie w Duisburgu. Feather oszalał na punkcie jej gry i, jak się wydaje, jej urody. Hipp miała długie czarne włosy. Jej oczy zdawały się być na stałe przymknięte do połowy, co sprawiało, że wyglądała nadzwyczaj zmysłowo, a jej wyrazisty i potężny styl gry na fortepianie tylko zwielokrotniał jej urok. Feather nie zasypiał gruszek w popiele. Niemal od razu zaprosił Juttę do Nowego Jorku. Nie poprzestał też na samym zaproszeniu. Kiedy Jutta jeszcze czekała na wizę do USA, Feather sfinansował wydanie jej pierwszej płyty w Blue Note. W swoich wspomnieniach The Jazz Years, Feather mówi, że po ich spotkaniu „korespondował z nią przez kilka miesięcy, kiedy zaczęła wyrażać zainteresowanie przyjazdem do Ameryki”. Jak powiedziała, „prawdziwi dobrzy muzycy byli w Ameryce”. Załatwianie formalności imigracyjnych zajęło trochę czasu, podobnie jak jej decyzja o przeprowadzce. Otwarte będzie zawsze pytanie czy mądrze było opuszczać Niemcy? Jak przetrwałaby w Ameryce jako singielka, która nie mówi po angielsku? Ale warto też pomyśleć jaki tak naprawdę miała powód, by zostać? Po II wojnie światowej jej kraj legł w gruzach. Praca w klubach nocnych nigdy nie przyniosła jej dużych dochodów. Po tym, co Feather nazwał „długim okresem niezdecydowania”, Hipp wsiadła na statek pasażerski do Nowego Jorku. Kiedy przybyła na miejsce w 1955 roku, Feather spotkał ją na molo.

Nowy świat otworzył się przed nią, tak jak to tylko Ameryka potrafi. Była białą Europejka, mającą aspiracje stawić czoła gigantom nowojorskiej sceny. Rozpoczęła podbój z przytupem. Dzięki wpływom Feathera stanęła na scenie Hickory House, słynnej restauracji, w której nagrano na żywo dwa albumy jej tria wydane przez Blue Note. Towarzyszyli jej wówczas Peter Ind na kontrabasie i perkusista Ed Thigpen. Niecały rok później na sklepowe półki trafił album nagrany z podziwianym przez nią i bardzo cenionym w nowojorskim jazzowym półświatku saksofonistą Zootem Simsem. Wyglądało na to, że Jutta Hipp zaczęła osiągać jazzowe szczyty w swojej karierze. Jedynie wydawało, bowiem Jutta tak naprawdę była introwertyczką, która pod oszałamiającą, surową urodą nieustannie zmagała się ze zwątpieniem we własny talent, nasilającą depresją i dojmującą samotnością. A czary goryczy dopełniało codzienne doświadczanie mizoginii i rasizmu. Biznes muzyczny w swej czarnobiałej naturze nie przemawiał do niej. A był to biznes, w którym jednymi z kluczowych postaci byli Art Blakey i Miles Davis, a ci „dżentelmani” zachowywali się wobec niej wręcz wrogo nie szczędząc jej swoich prostackich odzywek, z których byli doskonale znani, ale o oczym Davisowska i Messengerowa fanbaz lubi zapominać. Jutta boleśnie zorientowała się, że jest w nowojorskim lesie takim malowanym ptakiem, pierwszą białą kobietą w Blue Note i europejską instrumentalistką w świecie złożonym głównie z kolorowych Amerykanów. A potem doszło to co zawsze z czasem przychodzi do ludzi z przetrąconą samooceną. Alkohol używany coraz intensywniej, aż za granicę kontroli, narastająca nieobliczalność zachowań, co w prostej konsekwencji sprawia, że ludzie odwracają się. Jutta miała dodatkowego pecha, ponieważ straciła wsparcie dwóch bardzo wpływowych. Najpierw Leonard Feather stracił nią zainteresowanie, prawdopodobnie m.in. po odrzuceniu jego zalotów, potem bardzo wpływowy agent Joe Fraser. Tego było dla Jutty zbyt dużo. Na przełomie 1959 i 60 roku zdecydowała się całkowicie porzucić świat muzyki i zniknąć z orbity jazzowych gwiazd.

Feather zrewanżował się jej za odrzucone zaloty całkowitą zmianą podejścia do niej jako artystki, pianistki i człowieka. Kiedy w przeciwieństwie do innych jazzowych artystów takich jak Dinah Washington,Etta james i nawet sama Bilie Hiliday, Jutta Hipp odmówiła wykonywania jego kompozycji, wielki Leaonard Feather jakbyśmy to dziś ujęli scancelował ją, zmieniając Juttę jednym ruchem z protegowanej w „persona non grata”, a na fali horrendalnej małostkowiści usunął wpis o niej ze swojej encyklopedii jazzu.

Wiele lat później ujawniła, że zaczęła prowadzić spokojne, samotne życie w małym mieszkaniu w Queens, pełnym książek i płyt. Aby wyrazić siebie, zajęła się rysunkiem i malarstwem, które uprawiała i studiowała jeszcze jako młoda dziewczyna w Niemczech. Tak bardzo nie chciała wrócić do świata jazzu, że nie upominała się nawet o spływające na jej konto tantiemy ze sprzedaży płyt Blue Note’owskich, które co prawda nie sprzedawały się w USA jakoś nadzwyczajnie, ale które za to osiągały całkiem spore nakłady w Japonii. Wolała aż 70 roku życia pracować w fabryce odzieży. Nigdy nie wyszła za mąż i nie szukała kontaktu z synem Lionelem, ale utrzymywała za to kilka bliskich przyjaźni z ludźmi ze świata jazzu, głównie jednak w formie epistolarnej.

Do lat 80-tych, Jutta Hipp została niemal całkowicie zapomniana i wypisana z historii jazzu. Wówczas jej twórczość została w końcu ponownie odkryta i wydana niejako na fali ponownego zainteresowania jazzem lat 50. Ale świat jazzu aż tak bardzo się do niej nie uśmiechnął. Jedyne co dobre to, że jej tantiemy nie przepadły w całości. Wiele lat później wytwórnia Blue Note wysłała jej czek na ponad 40 000 USD zaległych tantiem. Było już jednak za późno, by mogła cieszyć się dostatkiem. Potrzebowała pieniędzy na opłacenie rachunków medycznych.

Dzisiaj świętujemy 100 urodziny Jutty Hipp, artystki, o której sam Charles Migus, z którym się przyjaźniła, i który nigdy nie zachowywał się wobec niej jak ostatni cham, mawiał „Znacie Juttę? Jest moją przyjaciółką, jest świetną pianistką, nawiasem mówiąc dużo lepszą niż Toshiko Akiyoshi.