Finding Gabriel
Sporo czasu temu w jednej z rozmów z jednym z najlepiej osłuchanych ludzi jakich spotkałem, a także jednym z najbardziej wnikliwie patrzących na zdarzenia sceny jazzowej usłyszałem, że kiedy Anthony Braxton w latach 80. grał w Niemczech ze swoim kwartetem z Rayem Andersonem, Markiem Heliasem i Gerry Hemingwayem wydawało się, że oto słuchacze koncertu są naocznymi świadkami jak rodzi się nowa formuła grania, myślenia o muzyce jazzowej. Że od tej chwili otwierają się drzwi do jakiejś nowej przestrzeni, do nieznanej dotychczas wizji postrzegania historii i łączenia jej z nowoczesnością. W końcu też, że oto jest droga którą jazz może podążyć i nie dość, że nie zerwie nici z tym co w jego dziejach kluczowe to jeszcze zsyntezuje to co ważne dla współczesnych w tamtych czasach twórców i da pole następnym. Zastanawiałem się wtedy czy kiedyś zdarzy mi się doświadczyć podobnego momentu, czy będę miał okazję usłyszeć muzykę spoglądającą daleko w przód i nie oderwaną od swojej historii. Sądzę, że miałem taki moment podczas warszawskiego koncertu zespołu Petera Evansa kiedy zjechał do Pardon To Tu aby zagrać muzykę z płyty „Destination: Void”.
Podobne wrażenie mam słuchając najnowszego krążka Brada Mehldaua – Finding Gabriel. Ale zanim o tym warto wspomnieć, że to ogromnie intrygująca płyta i że w moim odczuciu, że ma wszelkie szanse żeby solidnie wkurzyć całą masę ludzi. W efekcie też podzielić społeczność jazzową co najmniej na pół. Z pewnością nie będą mogli jej Mehldauowi darować słuchacze silnie przywiązani do jazzowych konwencji wykonawczych, zirytuje mocno też tych, którym najbliższa jest gatunkowa czystość, a także wierność etosowi instrumentacji całkowicie akustycznej. Zapewne znadzie się także spore grono, które w ogóle nie uzna tego albumu za jazzowy. I szczerze mówiąc bardzo słusznie uczyni, bo chyba taka kwalifikacja w ogóle nie była przedmiotem rozważań Mehldau’a gdy rodził się pomysł na tę muzykę.
Poszukując Gabriela Mehldau wydaje się kompletnie nie skupiać na uporczywym znalezieniu go w obszarze świata stylistycznej i akustycznej jednorodności. Nie chcę się zagalopować, ale odnoszę wrażenie, że szuka wszędzie , stara się dotknąć najróżniejszych dziedzin, że nie bacząc na poprawność, łączy w jedno co tylko uważa za potrzebne albo dostatecznie silnie inspirujące. Nie trzyma się żadnych założeń ani estetycznych, ani brzmieniowych, ani związanych z poetyką. Nie wadzi mu więc ani ewidentny ukłon w stronę muzyki popularnej, ani budowanie narracji zestawiając głos z archaiczno-futurystycznym brzmieniem analogowych polifonicznych syntezatorów. Nie przykłada też szczególnie wielkiej wagi do jazzu jako wielkiego etosu, któremu wypadałoby, tak że względu na jego historyczną doniosłość i stylistyczną definiowalność. Tak na marginesie zresztą żadnej estetyki jakoś szczególnie faworyzuje, nie wiedzieć czemu więc miałby inaczej obchodzić właśnie z jazzem.
Tego wszak jazz fani nie wybaczają chętnie. Denerwują się na niedostateczną jazzowość i brak jazzu w muzyce artysty, którego ochoczo, dawno nie bez ważnych racji zakwalifikowali do jazzowej trzódki. A jednak można w tym momencie zadać pytanie, które kiedyś podczas rozmowy sam sobie zadał Charlie Haden. Czy lepiej być człowiekiem jazzu czy człowiekiem muzyki? Są też sobie odpowiedział, jednoznacznie twierdząc, że lepiej być tym drugim. I tę odpowiedź myślę warto nie tylko zapamiętać, nie tylko w trybie przyda mi się w dziennikarskiej pracy zacytować kogoś słynnego, ale też mieć ją z tyłu głowy ilekroć, jakiś artysta zdecyduje się opuścić zaklęty krąg wierności jakiemuś stylowi.
Brad Mehldau wiele takich kręgów opuścił. Ja jednak wolę widzieć jego gabrielowskie poszukiwania potraktować zdecydowanie jako próbę syntezy różnych rodzajów muzyki na chwałę niej samej. I jakoś tak odnoszę wrażenie, że szczególnie ludzie jazzu powinni spróbować w ten sposób spojrzeć na najnowszą płytę pianisty, bo przecież to właśnie podobno jazz jest tym rodzajem, który ma najdoskonalsze zdolności koalicyjne z innymi koncepcjami muzycznymi.
Jakkolwiek jednak nie dociekalibyśmy czy hyperekletyczność muzyki z „Fiding Gabriel” to słuszna czy niesłuszna koncepcja, sądzę, że sięgając po nią udało się Mehldau’owi coś unikalnego i wartego atencji. Stworzył bowiem bardzo spójny w swej różnorodności, wyśmienicie dopracowany kompozytorsko muzyczny kosmos, który, co szalenie istotny jest czytelny nie tylko dla najbardziej wyrafinowanej publiczności. A to wartość bezwzględnie imponująca.
1. The Garden; 2. Born to Trouble; 3. Striving After Wind; 4. O Ephraim; 5. St. Mark Is Howling in the City of Night; 6. The Prophet Is a Fool; 7. Make It All Go Away; 8. Deep Water; 9. Proverb of Ashes; 10. Finding Gabriel;
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.