Coltrane's A LOVE SUPREME live in Amsterdam
W jazzie dobrze znany jest zwyczaj reinterpretowania klasycznych albumów gatunku przez artystów następnych pokoleń. Kilka lat temu w Warszawie w ramach jednego wieczoru z Davisowskimi płytami mierzyli się Jimmy Cobb (projekt „Kind Of Blue @ 50”) i Marcus Miller („Tutu Revisited”). Stołeczna publiczność pamięta też występ grupy kierowanej przez Grahama Haynesa z 2011 roku, która w Sali Kongresowej wskrzeszała muzykę z „Bitches Brew”. W tę tradycję wpisuje się Branford Marsalis, który na 50-lecie epokowego dzieła Johna Coltrane'a „A Love Supreme” wydał na CD i DVD koncert swojego kwartetu w amsterdamskim klubie Bimhuis z 2003 roku, w trakcie którego zespół wykonał od początku do końca Trane'owską suitę.
Podobne przedsięwzięcia są z zasady ryzykowne. Wywołują one bowiem naturalną wątpliwość, czy na pewno pobudki artystyczne dominowały przy podejmowaniu decyzji o takim a nie innym projekcie i czy współcześni wykonawcy nie chcą aby ogrzać się w blasku dawnych gwiazd. Marsalisem wydawały się jednak kierować szlachetne motywacje – chciał oddać hołd Coltrane'owi i jego rewelacyjnemu zespołowi, a także niezapomnianym kompozycjom saksofonisty oraz otaczającej je aurze duchowego wzmożenia. Nie zamierzał odgrywać płyty, lecz – bazując na jej melodiach i strukturze – powiedzieć o niej coś od siebie i umożliwić muzykom swojego kwartetu by zrobili to samo.
Koncepcja brzmieniowa i stylistyczna, jaką realizują Marsalis, Calderazzo, Revis i Watts, jest taka sama jak na „A Love Supreme”. Podobnie jest z kolejnością tematów oraz partii solowych. W tę skomponowaną i zaplanowaną przez Coltrane'a treść członkowie kwartetu Marsalisa wprzęgają jednak tyle własnej inwencji, osobistej wrażliwości, odrębnego języka i indywidualnego zaangażowania, że ta muzyka w ich ujęciu ożywa na nowo. Brzmi ona też inaczej, gdyż Marsalis i Calderazzo są w swej grze bardziej radośni i ułożeni aniżeli oryginalni wykonawcy. Lider, co słychać zwłaszcza w kompozycji „Psalm”, nie eksponuje nadmiernie emocji: woli pozostać w rewirze poetyckiego piękna zamiast silić się na rozdzierającą transcendencję. Z kolei sekcja Revis-Watts jest nieco szybsza i więcej w niej nerwowości aniżeli u Garrisona i Jonesa. Kwartet nie operuje też głosem. Te odejścia od albumowego modelu wskazują obszary, gdzie muzycy zdecydowali się zaprezentować swoją interpretację i poprzez repertuar, który skłania do prawdziwości i szczerości, spróbować takimi właśnie być.
Jak by jednak Marsalis i spółka nie byli przekonujący, pozostaje pytanie czy „A Love Supreme” potrzebuje takich zabiegów. W gruncie rzeczy o sztuce Trane'a nie dowiadujemy się z koncertu w Bimhuis niczego nowego: ani nie następuje przeniesienie muzyki w inną estetykę czy odmienne instrumentarium, ani nie zostaje jej nadany wyraźny świeży kontekst. To, co udaje się Marsalisowi, to sprawienie, że zaczęła ona oddychać młodszymi płucami, jej serce przyspieszyło, a głos zabrzmiał bardziej współcześnie. Mimo to, Coltrane'owska pięćdziesięciolatka wciąż ma się doskonale.
1. A Love Supreme, Part 1: Acknowledgement 9:002. A Love Supreme, Part 2: Resolution 17:313. A Love Supreme, Part 3: Pursuance 11:034. A Love Supreme, Part 4: Psalm 10:48
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.