Luanda-Kinshasa - Stan Douglas odgrywa legendarne studio Columbii

Autor: 
Redakcja

Leonard Bernstein, Johnny Cash, Aretha Franklin, Billie Holiday, Charles Mingus... Davisowe "Kind of Blue", Dylanowa "Highway 61 Revisited", "The Wall" Pink Floyd a także "Wariacje Goldbergowskie" Bacha według Glenna Goulda słynne "Complete Masterworks Recordings (1962–1973)" Włodzimierza Horovitza - to tylko niektórzy artyści albumy, które narodziły się w jednym i tym samym miejscu - opuszczonym kościele obrządku wschodniego przy nowojorskiej 30th Street. Studio wydawnictwo Columbia działało tam przez najważniejsze 32 lata popkultury - 1949-1981. W swoim najnowszym projekcie artystycznym postanowił odtworzyć je Stan Douglas. W jego najnowszym filmie trafiamy w sam środek świetności studia - Do roku 1973. Właśnie nagrywany jest (fikcyjny) album "Luanda-Kinshasa".

Stan Douglas jest niezwykle cenionym artystą multimedialnym - fotografikiem, autorem instalacji video, filmów i programów telewizyjnych. W swoich pracach czerpie z historii literatury, kina i muzyki, wielokrotnie podejmując temat nieudanej utopii jaką stał się modernizm i wiara w potęgę technologii. Dzieła Douglasa prezentowane były wielokrotnie w ramach Dokumenta Kassel, podczas weneckiego Biennale i w najbardziej prestiżowych galeriach świata - Muzeum a, Guggenheima, MoMA, Tate Gallery czy Centre Georges Pompidou. 

Obok twórczości Samuela Becketta, myśli Marksa i Freuda oraz filmów Hitchcocka i Orsona Wellesa, szczególne miejsce wśród inspiracji Kanadyjczyka zajmuje jazz - szczególnie jako nośnik kultury Afroamerykanów. Choć muzyka Afryki uchodzi w powszechnej opinii za prymitywną - w porównaniu z tradycją europejską, jednoznacznie traktowaną jako forma kultury wysokiej, jazz łączy w sobie oba te elementy. 

W swej najnowszej pracy powraca do jazzu i jego kontekstu rasowego. Przez 2 dni w kościele na Greenpointcie (czyżby tym samym, w którym gry na Orchestrionie uczył się Pat Metheny?) artyści - w tym czołowi muzycy współczesnego jazzu, na czele z Jasonem Moranem, odtwarzali jak wyglądać mogło sesja nagraniowa w studio Columbii w roku 1973. Wszystko musiało się zgadzać. Instrumenty, stroje fryzury… No i muzyka. 

Dlaczego akurat „Luanda-Kinshasa” - blisko 900 km trasa ze stolicy Angoli do serca Demokratycznej Republiki Konga? W jednej ze swych ostatnich prac - serii fotografi „Disco Angola” zestawaił on amerykańską fascynację etnicznymi korzeniami muzyki, przemienianej w dyskotekowy Afrobeat z czasem walk o wyzwolenie Angolii spod portugalskich rządów kolonialnych. W studio nagraniowym muzyka z Afryki też jest w cenie. Centralnym tematem filmu Douglasa jest jednak proces twórczy i łączenie ze sobą gatunków - czyli to, co sam czyni w wielu swoich przedsięwzięciach. 

Formalnie Luanda-Kinshasa nawiązuje do kolażowego filmowego portretu The Rolling Stones autorstwa Jean-Luca Godarda „Sympathy for the devil”. 

Film oglądać można od jutra do 22 lutego w nowojorskiej galerii David Zwirner 533

Tagi: