O tym co najważniejsze - rozmowa z Jasonem Moranem
Do sklepów trafia album "Hagar's Song" - duet Jasona Morana - jednego z najważniejszych dziś muzyków jazzowych młodego pokolenia, zdobywcy m.in. stypendium MacArthura, doradcy ds. jazzu w Kennedy Center - z legendą saksofonu Charlesem Lloydem. W Monachium, przy okazji wystawy "ECM: A Cultural Archeology", przed premierowym koncertem tego duetu z Jasonem Moranem rozmawiał Kajetan Prochyra.
Kajetan Prochyra: Po pierwsze chciałem Ci bardzo podziękować za wystawę! [To właśnie Jason Moran zasugerował dyrektorowi Haus der Kunst - Okwui Enwezorowi - gdy ten, podczas imprezy u wspólnego znajomego w Nowym Jorku pochwalił się nową pracą w Niemczech, że powinien przygotować wystawę poświęconą wydawnictwu ECM]. Miałeś już okazję ją obejrzeć?
Jason Moran: (śmiech) Tak! Jest piękna! Naprawdę piękna. Znakomicie przygotowana. Dotyka tak wielu sfer - jest polityka, przez dźwięk, wideo, fotografie, okładki, ściana taśm [w jednej z sal wystawy „ECM - A Cultural Archeology” jedną ze ścian stanowi regał wypełniony taśmami-matkami sesji nagraniowych ECM]. Sama przestrzeń - te korytarze, małe, kameralne pokoje, film Godarda bez samego filmu [Jean-Luc Godard poprosił Manfreda Eichera o przygotowanie muzyki do swojego filmu „Nouvelle Vague”. Reżyser i producent przyjaźnią się ze sobą od wielu lat. Eicher postanowił wydać ścieżkę dźwiękową do filmu Godarda w ECM - całą ścieżkę dźwiękową, włącznie z liniami dialogowymi i wszystkimi dźwiękami otoczenia. Na wystawie ECM: A Cultural Archeology stworzono specjalne pomieszczenie przygotowane do słuchania tej płyty - po środku niewielkiego pokoju, wyłożonego od podłogi po sufit czerwonym suknem postawiono wysoki, okrągły materac, otoczony głośnikami. Zwiedzający powinien położyć się na nim i słuchać - w idealnych warunkach. Dodatkowo w pokoju powieszono kilka zdjęć, stopklatek z filmu Godarda]. Ta wystawa jest po prostu bardzo odważnym i wyraźnym głosem na temat tego wydawnictwa.
"In My Mind" (opening clip) from Center for Documentary Studies on Vimeo.
A nie miałeś poczucia smutku, straty - pasji i troski o szczegół, pietyzmu, jaki jest znakiem rozpoznawczym ECM, a o który coraz trudniej w, jak to mówią: epoce ipoda shuffle?
Wiesz, nie wiemy jeszcze co zyskamy dzięki tej epoce. Zawsze staram się powstrzymywać przed ocenianiem jakieś generacji za straconą. Na straty chciano spisać epokę hiphopu, który dziś - niezależnie od tego czy go lubisz czy nie, czy jest teraz w dobrej kondycji czy nie - zmienił świat. Tak samo krytykowano funk, disco, jazz, rock... Żadne pokolenie nie mogło mieć świadomości tego jaki będzie ich rzeczywisty wkład w rozwój świata. Ja jestem bardzo podekscytowany na myśl o tym co przyniesie nam to pokolenie, które wyrasta dziś w pełni wyposażone w nowoczesne technologie o praktycznie nieograniczonym potencjale. Nagrywasz naszą rozmowę na cyfrowy dyktafon, ale obaj pamiętamy czasy kaset. Technologie się zmieniają, a wraz z nimi ewoluuje muzyka - jej brzmienie i sposób w jaki z nią obcujemy. Może nie nazwałbym tego rozwojem, ale to z bez wątpienia część większego procesu. Nie będę zmuszał moich dzieci... Chociaż akurat parę dni temu poprosiłem je by wzięły z półki płytę jaka im się spodoba i razem jej posłuchamy. Mój syn wybrał album Stana Getza i Astrud Gilberto - świetna płyta. Nastawiłem gramofon, a jego pierwszą reakcją było: „ale to głośne!”. Jeśli jednak teraz ludzie najczęściej słuchają muzyki na iPodach - to tak po prostu jest. Technika nie jest najważniejsza. Istotne jest to co wydarza się po tym jak skończysz słuchać. Jaka wywiązuje się po tym rozmowa? O czym?
Wiem, że to strasznie nadęte pytanie, ale w tych okolicznościach wydaje się na miejscu: czym jest dla Ciebie ECM?
Wiesz, właśnie na wystawie poznałem historię ich pierwszego albumu - płyty Mala Waldrona [„Free at last”]. Myślę, że dla wielu muzyków, którzy nagrywali dla ECM było to miejsce, przestrzeń nadziei i wolności. Niezależnie od tego czy byli z Norwegii, Chicago, Rzymu czy Nowego Jorku. To miejsce, do którego przejeżdżali ludzie, żeby być razem i wyrzucić z siebie to, co czuli. W taki sposób, jaki wydawał się im w danym momencie właściwy. Taki Keith Jarrett... To jeden z rzadkich przypadków współpracy muzyka z wydawnictwem przez tak długi czas [nieprzerwanie od 1971 roku, kiedy ukazała się płyta „Facing You”]. Współpracy, która zmieniła bieg muzyki [Nie tylko za sprawą legendarnego koncertu kolońskiego - przeszło 3,5 mln sprzedanych egzemplarzy, miano najlepiej sprzedającego się solowego albumu w historii jazzu i najlepiej sprzedający się album piano solo w historii muzyki ale także „Sun Bear Concerts” - nagrany w Japonii box 10 płyt analogowych z muzyką improwizowaną piano solo - do dziś wydaje się to krok dość radykalny - a co dopiero pod koniec lat 70tych]. Nagrania z lat 80tych: płyty Dave’a Hollanda, Steve’a Colemana - one zmieniły mój bieg muzyki. Wstrząsnęły mną. Podobnie płyty Sama Riversa... Wszystkie one są tak żywe, energetyczne... Nagrania Art Ensemble of Chicago - one naprawdę mnie zmieniły. To wydawnictwo nieustannie karmiło nas taką muzyką. Nas słuchaczy i nas muzyków - swoją ekspresywnością, radykalnością... Ci ludzie: Manfred [Eicher] i wszyscy jego współpracownicy od lat poświęcają swój czas muzykom, ci zaś dają swój czas, a z nimi fotografowie, graficy... Wszyscy realizują tę samą misje - i to nie po to by zdobyć złoty róg.
To oczywiście nie Twój pierwszy pobyt w Niemczech. Jak wspominasz swój udział w dOCUMENTA (13) w Kassel? [jedna z najważniejszych wystaw sztuki współczesnej na świecie]
Byłeś tam kiedyś? To jest coś niesamowitego! Raz na 5 lat odbywa się wystawa sztuki współczesnej, która opanowuje całe miasto. Przez te 5 dni, która tam spędziłem nauczyłem się tak wiele - o dźwięku, o wszystkim. Janet Cardiff zainstalowała głośniki wśród drzew: wchodziłeś do parku, siadałeś a zewsząd zaczynały dobiegać do ciebie dźwięki, a z nimi historie - niekoniecznie oparte na sztywnej narracji - od odgłosów kuchni po wybuchy bomb na polu bitwy... Nauczyłem się tak wiele. Poza tym to wielki zbiór ludzi, artystów z całego świata. To znakomita migawka tego, co dzieje się dziś we współczesnej sztuce. Ja występowałem tam z performerką Joan Jonas, z którą współpracuję od wielu lat. Prezentowaliśmy tam nasz nowy utwór. Tak jak rozmawialiśmy o ECM - to wielka wartość mieć forum, w którym możesz przedstawiać swoją sztukę, przestrzeń swobody i poczucie wsparcia. W Ameryce nieczęsto cię to spotyka.
Czy taka idea przyświecała Ci przy realizacji „Bleed”? [Przez 5 dni na czwartym piętrze Whitney Museum of American Art w Nowym Jorku odbywała się artystyczna rezydencja, festiwal, którego kuratorami byli Jason Moran i jego żona, mezo-sopranistka Alicia Hall Moran].
Tak. Chodziło nam w sumie o bardzo prostą rzecz: co się stanie gdy wszystkich artystów, których znamy i cenimy zaprosimy z ich sztuką do jednej przestrzeni? Zazwyczaj gdyt chcesz posłuchać koncertu, idziesz wieczorem do klubu; gdy chcesz posłuchać kazania idziesz w niedzielę do kościoła; gdy chcesz obejrzeć wystawę idziesz do galerii itd. Chcieliśmy sprawić by wszyscy mogli być razem. To było bardzo przytłaczające. W ogóle w zeszłym roku było grubo. /śmiech/. Tak wiele się wydarzyło a te dwie rzeczy [Bleed i dOCUMENTA] były wśród nich największe.
Czy planujecie drugą edycję Bleed?
Tak. Na pewno odbędzie się to w Whitney Museum, ale nie mamy jeszcze dat. 25 wydarzeń, 95 wykonawców w ciągu 5 dni. To było wielkie przedsięwzięcie, które wymagało wiele zaufania. Tak wiele osób zaufało nam i tej atmosferze, że zechcieli pokazać tam swoje nowe prace. Zależy mi na tym by w muzeach i centrach sztuki współczesnej stwarzać sobie takie warunki, by czuć się tam tak samo na miejscu jak w klubie jazzowym. A przy tym takie wydarzenie jak to [wystawa w Haus der Kunst], fakt, że mogę tu oglądać prace, które są tak bardzo mi bliskie, poświęcone muzyce - to bardzo rzadki przypadek - gdzie muzyka i wszystko co z nią związane traktowane jest jak dzieło sztuki...
A do tego jeszcze jesteś teraz doradcą ds. jazzu w Kennedy Center [Artistic Advisor for Jazz]. Czy następnego ranka po tym jak przyjąłeś tę propozycję obudziłeś się zlany potem myśląc: o mój Boże! co ja zrobiłem? co za odpowiedzialność? A za razem jedną z pierwszych Twoich decyzji było zaproszenie Anthony’ego Braxtona!
/śmiech/ Wiesz, miałem wielkiego poprzednika. Dr. Billy Taylor zrobił niebywale wiele na rzecz tego by pokazać ludziom jazz. Występował w telewizji. W pewnym sensie nauczył Amerykanów jazzu. Zainicjował program, który nazwał Jazzmobile, który polegał na tym, że, zupełnie dosłownie, pakował na przyczepę zespół jazzowy, obwoził ich po okolicy a oni grali za darmo dla ludzi. To on stworzył jazzowy program w Kennedy Center. Po jego śmierci zapytano mnie czy mógłbym kontynuować to, co zaczął. Oczywiście natychmiast się zgodziłem. Bo każdy może to robić - każdy, dla którego ta muzyka jest pasją. Z pewnością jest na świecie dość muzyków, którzy potrzebują sceny. To wyzwanie jest dla mnie zaszczytem. Jego zakres: edukacja, koncerty orkiestr, programowanie repertuaru - to niesamowite.
Chcę zapraszać tu ludzi, dla których ta muzyka jest pasją, tak jak dla mnie. To nie tak, że ja mam jakąś wizję - nie mam. Ale razem to my jesteśmy tą wizją. My - świat. Np. bardzo chciałbym móc pokazać tę wystawę [ECM - A Cultural Archeology] w Nowym Jorku. Mam nadzieję, że się to uda.
Jak w tym wszystkim znajdujesz czas na swoją muzykę? Jak się ma Bandwagon? [trio Morana, z którym gra już 12 lat: Tarus Mateen - kontrabas, Nasheet Waits - perkusja; ich ostatnia płyta „TEN” została uznana za najważniejszą jazzową płytę roku 2010 m.in. na łamach New York Timesa, LA Times, JazzTimes czy The Village Voice]
Właśnie teraz staram się znaleźć na to przestrzeń. Bandwagon ma się dobrze. Za kilka tygodni zaczynamy trasę koncertową po Europie. Kończymy pracę nad nową płytą, z muzyką Fatsa Wallera - „The Dance Party Music”. Pracujemy. Ale wiesz, wszystko co robię to w pewnym sensie praca nad moją muzyką - niezależnie od tego czy gram, tak jak tu z Charlesem [Lloydem - relacja z koncertu tutaj] czy prowadzę zajęcia w New York Conservatory, słucham koncertu Anthony Braxtona w Kennedy Center a potem gram ze swoim zespołem - wszystko to gdzieś się we mnie odkłada. Cały czas się uczę. Teraz mogę obserwować muzykę nie tylko jako jej wykonawca, ale też organizator, realizator, producent... Kiedy byłem w szkole muzycznej nie miałem o tym pojęcia - bo nikt nie przyszedł i nie powiedział: posłuchaj: „twoje życie może za chwilę wyglądać tak i tak.” Nie. Uczyli mnie o bluesie u Charliego Parkera, o 2-5-1, ale nie o tym jak wygląda życie muzyka - o tym co jest najważniejsze. Dla mnie to przede wszystkim rodzina a potem muzyka. Obie te sfery są ze sobą związane, wzajemnie są dla siebie pożywką. Obaj jesteśmy młodymi ojcami - nikt nie nauczył nas jak to jest mieć rodzinę, jak wyważyć balans między rodziną a pasją, rodziną a pracą. Jesteśmy tu, w Niemczech i nie ma nas teraz przy naszych dzieciach. Jest coś pięknego w tym, tak jeśli chodzi o muzykę jak i bycie rodzicem, że uczysz się tego robiąc to. Możesz przygotowywać się do tego ile chcesz, ale gdy przyjdzie co do czego, możesz to dokumentnie spieprzyć /śmiech/. Często lepiej się wcale nie przygotowywać.
Słyszałem, że masz swoje specjalne krzesełko do fortepianu [zaprojektowane dla Morana specjalnie przez duńską projektantkę Susanne Forsgreen], z którym podróżujesz. Czy przywiozłeś je dziś ze sobą?
Nie. Już z nim nie jeżdżę. Po jednym z koncertów w Mediolanie wróciłem do domu, ale na moje krzesełko musiałem czekać kolejny tydzień. Uznałem, że kosztuje mnie to za dużo nerwów.
Kiedy siedzę przy fortepianie chcę czuć się dobrze - pianiści nie wożą ze sobą swoich fortepianów. Perkusiści mają swoje pałki i swoje blachy, basista ma swój bas, trębacz swoją trąbkę - a pianista siada przy nieznanym mu instrumencie - a każdy jeden jest inny i każdego fortepianu trzeba się nauczyć. Dlatego chciałem mieć ze sobą moje krzesełko - bo je znam, wiem jaki stawia opór, w jakiej pozycji gra mi się najlepiej. Pianiści często i długo o tym gadają - bo to nie przelewki: możesz patrzeć na pianistów jak wysoko albo jak nisko siedzą i jak w związku z tym grają - Erroll Garner grał pięknie, niezwykle szybkie rzeczy: miał duże dłonie, ale siedział zawsze bardzo wysoko - czasem podkładał sobie książki telefoniczne - jak na wysięgniku. Design wchodzi w relacje z ciałem a ciało z muzyką.
Wiesz, przyjazd do Niemiec to dla mnie duża sprawa, albo do Austrii - oglądać Wiener Werkstätte, biedermeiery, bauhaus - oczywiście. W Danii mają swój własny świat, we Włoszech mają swój, we Francji... Tak samo jest z muzyką. Właśnie te relacje między wzornictwem, sztuką a muzyką zawsze bardzo mnie interesują. W Stanach w latach 50-60tych tworzą Jackson Pollock, Isamu Noguchi, Ray i Charles Eames’owie - a w muzyce mamy Milesa Davisa, Theloniousa Monka i Charliego Parkera! Energia tych czasów w Ameryce przenikała wszystkie sfery twórczości w taki sposób, że w forma zmieniała się nie krok po kroku, ale skokami, pchnięciami, ciosami - na tyle silnymi, że w latach 60tych mieliśmy Jamesa Browna. A więc teraz mamy rok 2013 i pytamy skąd przyjdzie kolejne pchnięcie? Może wraz z muzyką, ale może z krzesłem? To energia. Zobacz - nad nami wisi żarówka, która może świecić przez 10 lat! Chcielibyśmy mieć wytrzymałe baterie. Okazuje się, że te które zaprojektowano do Boeinga nie były aż takie dobre. Te rzeczy zmieniają sposób w jaki wchodzimy w relacja - tak jak mówiliśmy wcześniej o iPodach. To wszystko przykłady na to, w jaki sposób projektowanie wpływa na nasze życie.
Grammar (excerpt) from think/feel on Vimeo.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.