Trio Volume w Pardon To Tu – jest ryzyko...

Autor: 
Krzysztof Wójcik

Krótka, obejmująca kilka większych polskich miast trasa zespołu Mikołaja Trzaski Volume bez wątpienia należy do ciekawszych wydarzeń jazzowych w rozpoczynającym się miesiącu. Chcąc już od dawna zobaczyć Trzaskę w konfiguracji z duńskimi kamratami bez chwili namysłu wybrałem się do Pardon To Tu. Z lekką obawą przyjąłem fakt zamiany Petera Friisa Nielsena (którego szczerze mówiąc nie mogłem się doczekać) na Adama Pultz Melbye’a, ale jak widać świat improwizacji nie kończy się na scenie, a podmianek czasem nie da się uniknąć.

Występ rozpoczął się od nostalgicznych wspomnień Trzaski jak to dziesięć lat temu porzucając zespół Miłość, wyruszył z saksofonem w świat, dotarł do Kopenhagi i za sprawą  zadzierzgniętych muzycznych przyjaźni znalazł nową miłość – muzykę improwizowaną.  Następnie publiczność po wprowadzeniu telefonów w tryb samolotowy miała odlecieć wraz z muzykami w dźwiękową podróż. Nie była to droga usłana różami.

O kunszcie poszczególnych artystów nie warto się specjalnie rozpisywać. Zakładam, że większość osób przybyłych do klubu zdawała sobie sprawę z jak znakomitymi instrumentalistami ma do czynienia (mniej znany, zastępczy kontrabasista również okazał się rasowym jazzmanem, absolutnie nieodstającym od reszty). Mikołaj Trzaska należy bez wątpienia do moich ulubionych saksofonistów i właściwie zawsze kiedy mam możliwość go posłuchać na żywo, to korzystam z okazji. Gdańszczanin nie raz siłą swej scenicznej ekspresji, charyzmy i wyobraźni rozkładał mnie na łopatki. Tym razem jednak wizja muzyki z jaką przyszedłem do klubu nie pokryła się w pełni z dźwiękami płynącymi ze sceny. Owszem, panowie zaprezentowali kawał dobrego, momentami znakomitego jazzowego mięsa, jednakże magicznych momentów, takich jak oniryczne partie grane na saksofonie sopranowym, czy gra na gongach Jorgensena, było jak dla mnie za mało. Zbyt często byłem pewien co się za chwilę wydarzy. Możliwe, że to nie był mój dzień na spotkanie z podobną muzyką – silnie meandryczną, gęstą, skupioną, momentami nazbyt introwertyczną... Nawet w pewnym momencie występu zacząłem się zastanawiać, czy określenie muzyka free nie powinno odnosić się bardziej do postawy słuchacza niż artysty. To odbiorca w większym stopniu zderza się z materią nieokiełznaną i nieprzewidywalną dla której umysł musi być jak tabula rasa. Muzyk jako kreator zawsze zachowuje swój margines wpływu na bieg dźwiękowych wydarzeń. Być może wczorajszego wieczoru pomiędzy otwartością mojej percepcji, a muzyczną wyobraźnią tria nie udało się wytworzyć odpowiedniego balansu. Jest to zawsze ryzyko w wkalkulowane w tego typu koncerty, a jak powszechnie wiadomo: jest ryzyko – jest zabawa.

Artyści podzielili występ na dwa, dość podobne w swej strukturze sety, w całości zarejestrowane przez klubowe mikrofony. Także prawdopodobnie nadzieje Pawła Baranowskiego, relacjonującego dla portalu koncert w Alchemii, zostaną spełnione i w bliżej nieokreślonej przyszłości będzie można wrócić do muzyki hybrydycznego tria Volume A.D. 2013. Ciekaw jestem jak wyglądać będą kolejne występy muzyków podczas trasy po Polsce, bo nawet jeśli czasem nie można w pełni wsiąknąć w prezentowaną muzyczną materię, to same próby zrozumienia, lub po prostu doświadczenia języka tak znakomitych artystów zawsze pozostaną fascynujące i w tym tkwi siła gatunku – nigdy nie wiadomo jak przebiegać będzie podróż i gdzie się skończy. Dla mnie koncert był po prostu dobry. Tylko i aż.