John Coltrane

Wokalista jest...instrumentem. - wywiad z Kurtem Ellingiem

Nasz stosunek do Kurta Ellinga wynikać będzie w dużej mierze ze stosunku do męskiej wokalistyki jazzowej w ogóle – nie swobodnie improwizowanej, nie eksperymentalnej, po prostu jazzowej. Jeżeli te konwencje lubimy, Elling będzie dla nas królem, najwspanialszym ze wszystkich. Jeśli podchodzimy do niej z dystansem, Elling powinien być jednym z tych niewielu, których naprawdę warto słuchać.

„To nie ja wybrałem instrument. To instrument wybrał mnie.” - Trilok Gurtu

Jest rok 1951. 30 października, Bombaj. Na świat przychodzi chłopiec. Trudno jest jeszcze wtedy wyrokować, co z niego wyrośnie. Z pewnością będzie umiał w przyszłości upichcić świetnego masala chicken, chyba, że będzie miał dwie lewe ręce do gotowania, ale to raczej się nie zapowiadało. Od lekarza dostaje 10 punktów w skali Apgara. Chciałoby się powiedzieć - pierwsze gwiazdki, zapowiadające świetlaną przyszłość, ale byłoby to bez sensu, więc tak nie napiszę. Nie zmienia to faktu, że gwiazdek w przyszłości nasz bohater nazbiera tyle, że mógłby z nich utworzyć własną Drogę Mleczną.

Jazz messenger dziś miałby 104 lata - Art Blakey w artykule Piotra Jagielskiego

Przez ponad 30 lat zespół Jazz Messengers, dowodzony przez perkusistę Arta Blakeya stanowił prawdziwy poligon dla młodych, początkujących muzyków. Poligon doświadczalny - jeśli przeszło się przez szkołę tego perkusisty, wszelkie trudności, jakich doświadczało się w późniejszej karierze nie stanowiły żadnego wyzwania. Blakey był geniuszem, narkomanem, ekscentrykiem i - jeśli wierzyć Milesowi Davisowi - "straszliwym sukinsynem". Choć to ostatnie ściśle związane było z uzależnieniem od narkotyków i faktem, że trębacz miał w zwyczaju podkradanie muzyków z Jazz Messengers.

Thelonious Monk - taniec najedzonego niedźwiedzia.

Wszyscy wpatrują się w scenę, jak w transie. Saksofonista Charlie Rouse wygrywa połamane partie, a Monk kręci się wokół siebie. Thelonious tańczy ubrany w absurdalną czapkę, wysoko podciągnięte skarpetki i ekscentryczną marynarkę. To klasyka gatunku; pianista znany jest z tego, że często zachowuje się w sposób, w który inni raczej by się nie zachowali. Gdy Monk skończy grać swoją partię i robi się trochę miejsca na popisy innych, lubi sobie wstać i potańczyć z niedźwiedzią gracją.

Evenings at the Village Gate

Jest 1961 rok. John Coltrane wystepuje w klubie Village Gate. To miesięczna rezydencja. Składy się zmieniaja, a wśród muzyków towarzyszacych jest Eric Dolphy. I to jest clou tamtego i wydarzenia koncertowego, i wydanej niedawno płyty CD, która zapewne traktowana będzie jako wydarzenie, że ho ho.

Święty Coltrane!!!

W pięćdziesiątym siódmym roku John Coltrane wspinał się na najwyższy szczyt świata.  I był coraz bliżej celu – bycia najlepszym saksofonistą na świecie w najlepszym zespole na świecie. Ostatnie lata należały do tych udanych. Ciężką, niemal morderczą pracą wdrapał się na samą górę, do zespołu Milesa Davisa, co było obietnicą wielkiej kariery i sukcesu. Wszystko rozwijało się harmonijnie. Wydawać by się mogło, że saksofonista wzorem legendarnego bluesmana z Delty Roberta Johnsona sprzedał duszę diabłu w zamian za dwadzieścia lat niczym nie zakłóconej wszechwładzy.

Elvin Jones - Music is all about love

„Jest go mniej, a zarazem więcej” - tak o Elvinie Jonesie, w jednym z wywiadów powiedział John McLaughlin. Trudno nie przyznać mu racji. Elvin Jones balansował na granicy symetrycznego rytmu; grał wokół podstawowego pulsu, bardziej skupiając się na wartościach wokół beatu. W ten sposób wyrobił swój niepowtarzalny styl: nikt nie potrafił swingować w ten sposób. Zmarł w 2004 roku, z powodu niewydolności serca. Dziś, ten wielki perkusista obchodziłby swoje 92. urodziny.

Elvin Jones - bębniarz, który nie dał stłamsić się Coltrane'owi!

Gdyby żył właśnie dziś, 9 września, skończyłby 94 lata. Kim był, bez wątpienia wiadomo - wIelkim drummerem, któy na rok przed śmiercią zaostał laureatem najwazniejszej amerykańskiej nagrody za zasługi dla jazzzu NEA Jazz Masters. Elvina Jonesa wspomina Piotr Jagielski.

Marion Brown - alcista wszechstronny.

Zapewne doskonale pamiętają i znają państwo płytę “Ascension” nagraną w 1965 roku przez Johna Coltrane’a. To był nie tylko kolejny wielki przełom w twórczości amerykańskiego saksofonisty, ale i wyborna odpowiedź na “Free Jazz: A Collective Improvisation” podwójnego kwartetu Ornette Colemana. I być może nawet lepsza od pierwowzoru, choć zdania w tym przypadku na pewno są i będą podzielone. Trudno mi sobie jednak wyobrazić, by jakiekolwiek wątpliwości budziła klasa muzyków towarzyszących na płycie Coltrane’owi. Część z nich była zresztą już dobrze znana słuchaczom muzyki jazzowej.

Alice Coltrane - w poszukiwaniu muzycznego uduchowienia

Zawsze, gdy mam okazję słuchać muzyki wybitnej pianistki i harfistki Alice Coltrane, czuję się trochę tak, jakby artystka poprzez dźwięk wprawiała słuchacza w stan permanentnej medytacji. Dzieje się tak szczególnie, gdy w odtwarzaczu swoje miejsce znajduje płyta “Journey in Satchidananda”, czy nieco słabsze, ale równie hipnotyzujące “Huntington Ashram Monastery”.

Strony